Joanna Opozda i Antek Królikowski rozstali się. We wtorek 29 grudnia w sieci pojawiło się oświadczenie aktorki. Opatrzyła je swoim czarno-białym zdjęciem. Nie wyjawiła w nim sekretów

Spis treści Bieda: 1 2 Choroba: 1 Dziecko: 1 Kobieta: 1 Małżeństwo: 1 Marzenie: 1 Miłość: 1 Modlitwa: 1 2 Nauczyciel: 1 Pijaństwo: 1 2 Pogrzeb: 1 Praca: 1 Religia: 1 2 Rozstanie: 1 2 Szkoła: 1 2 3 Śmierć: 1 Trup: 1 Wieś: 1 Zabobony: 1 2 Życie jako wędrówka: 1 Antek 1Antek urodził się we wsi nad Wisłą. 2Wieś leżała w niewielkiej dolinie. Od północy otaczały ją wzgórza spadziste, porosłe sosnowym lasem, a od południa wzgórza garbate, zasypane leszczyną, tarniną i głogiem. Tam najgłośniej śpiewały ptaki i najczęściej chodziły wiejskie dzieci rwać orzechy albo wybierać gniazda. 3Kiedyś stanął na środku wsi, zdawało ci się, że oba pasma gór biegną ku sobie, ażeby zetknąć się tam, gdzie z rana wstaje czerwone słońce. Ale było to złudzenie. 4Za wsią bowiem ciągnęła się między wzgórzami dolina przecięta rzeczułką i przykryta zieloną łąką. 5Tam pasano bydlątka i tam cienkonogie bociany chodziły polować na żaby kukające wieczorami. 6Od zachodu wieś miała tamę, za tamą Wisłę, a za Wisłą znowu wzgórza wapienne, nagie. 7WieśKażdy chłopski dom, szarą słomą pokryty, miał ogródek, a w ogródku śliwki węgierki, spomiędzy których widać było komin sadzą uczerniony i pożarną drabinkę. Drabiny te zaprowadzono nie od dawna, a ludzie myśleli, że one lepiej chronić będą chaty od ognia niż dawniej bocianie gniazda. Toteż gdy płonął jaki budynek, dziwili się bardzo, ale go nie ratowali. 8— Widać, że na tego gospodarza był dopust boski — mówili między sobą. — Spalił się, choć miał przecie nową drabinę i choć zapłacił śtraf[1] za starą, co to były u niej połamane szczeble. 9DzieckoW takiej wsi urodził się Antek. Położyli go w niemalowanej kołysce, co została po zmarłym bracie, i sypiał w niej przez dwa lata. Potem przyszła mu na świat siostra, Rozalia, więc musiał jej miejsca ustąpić, a sam, jako osoba dorosła, przenieść się na ławę. 10Przez ten rok kołysał siostrę, a przez cały następny — rozglądał się po świecie. Raz wpadł w rzekę, drugi raz dostał batem od przejezdnego furmana za to, że go o mało konie nie stratowały, a trzeci raz psy tak go pogryzły, że dwa tygodnie leżał na piecu. Doświadczył więc niemało. Za to w czwartym roku życia ojciec podarował mu swoją sukienną kamizelkę z mosiężnym guzikiem, a matka — kazała mu siostrę nosić. 11Gdy miał pięć lat, użyto go już — do pasania świń. Ale Antek nie bardzo się za nimi oglądał. Wolał patrzeć na drugą stronę Wisły, gdzie za wapiennym wzgórzem raz na raz pokazywało się coś wysokiego i czarnego. Wyłaziło to z lewej strony jakby spod ziemi, szło w górę i upadało na prawo. Za tym pierwszym szło zaraz drugie i trzecie, takie samo czarne i wysokie. 12Tymczasem świnie swoim obyczajem wlazły w kartofle. Matka spostrzegłszy to zawinęła się wedle sukiennej kamizelki Antkowej, tak że chłopiec prawie tchu nie mógł złapać. Ale że nie miał w sercu zawziętości, bo było z niego dziecko dobre, więc wykrzyczawszy się i wydrapawszy — kamizelkę, zapytał matki: 13— Matulu! A co to takie czarne chodzi za Wisłą? 14Matka spojrzała w kierunku Antkowego palca, przysłoniła oczy ręką i odparła: 15— Tam za Wisłą? Cóż to, nie widzisz, że wiatrak chodzi? A na drugi raz pilnuj świń, bo cię pokrzywami wysmaruję. 16— Acha, wiatrak! A co on, matulu, za jeden? 17— At, głupiś! — odparła matka i uciekła do swojej roboty. Gdzie ona miała czas i rozum do udzielania objaśnień o wiatrakach! 18Ale chłopcu wiatrak spokojności nie dawał. Antek widywał go przecie co dzień. Widywał go i w nocy przez sen. Więc taka straszna urosła w chłopcu ciekawość, że jednego dnia zakradł się do promu, co ludzi na drugą stronę rzeki przewoził, i popłynął za Wisłę. 19Popłynął, wdrapał się na wapienną górę, akurat w tym miejscu, gdzie stało ogłoszenie, aby tędy nie chodzić, i zobaczył wiatrak. Wydał mu się budynek ten jakby dzwonnica, tylko w sobie był grubszy, a tam gdzie na dzwonnicy jest okno, miał cztery tęgie skrzydła ustawione na krzyż. Z początku nie rozumiał nic — co to i na co to? Ale wnet objaśnili mu rzecz pastuchowie, więc dowiedział się o wszystkim. Naprzód o tym, że na skrzydła dmucha wiater i kręci nimi jak liśćmi. Dalej o tym, że w wiatraku miele się zboże na mąkę, i nareszcie o tym, że przy wiatraku siedzi młynarz, co żonę bije, a taki jest mądry, że wie, jakim sposobem ze śpichrzów wyprowadza się szczury. 20MarzeniePo takiej poglądowej lekcji Antek wrócił do domu tą samą drogą co pierwej. Dali mu tam przewoźnicy parę razy w łeb za swoją krwawą pracę, dała mu i matka coś na sukienną kamizelkę, ale to nic: Antek był kontent, bo zaspokoił ciekawość. Więc choć położył się spać o głodzie, marzył całą noc to o wiatraku, co mieli zboże, to o młynarzu, co bije żonę i szczury wyprowadza ze śpichrzów. 21Drobny ten wypadek stanowczo wpłynął na całe życie chłopca. Od tej pory — od wschodu do zachodu słońca — strugał on patyki i układał je na krzyż. Potem wystrugał sobie kolumnę; próbował, obciosywał, ustawiał, aż nareszcie wybudował mały wiatraczek, który na wietrze obracał mu się jak tamten za Wisłą. 22Cóż to była za radość! Teraz brakowało Antkowi tylko żony, żeby mógł ją bić, i już byłby z niego prawdziwy młynarz! 23Do dziesiątego roku życia zepsuł ze cztery koziki, ale też strugał nimi dziwne rzeczy. Robił wiatraki, płoty, drabiny, studnie, a nawet całe chałupy. Aż się ludzie zastanawiali i mówili do matki, że z Antka albo będzie majster, albo wielki gałgan. 24Przez ten czas urodził mu się jeszcze jeden brat, Wojtek, siostra podrosła, a ojca drzewo przytłukło — w lesie. 25W chacie była z Rozalią wielka wygoda. Dziewczyna zimą zamiatała izbę, nosiła wodę, a nawet potrafiła krupnik ugotować. Latem posyłano ją do bydła z Antkiem, bo chłopak zajęty struganiem nigdy się nie dopilnował. Co go nie nabili, nie naprosili, nie napłakali się nad nim. Chłopak krzyczał, obiecywał, płakał nawet razem z matką, ale robił swoje, a bydło wciąż w szkodę właziło. 26Dopiero gdy siostra razem z nim pasła, było lepiej: on strugał patyki, a ona pilnowała krów. 27Nieraz matka widząc, że dziewucha, choć młodsza, ma więcej rozumu i chęci aniżeli Antek, załamywała z żalu ręce i lamentowała przed starym kumem, Andrzejem: 28— Co ja pocznę, nieszczęsna, z tym Antkiem odmieńcem? Ani to w chacie nic nie zrobi, ani bydła doglądnie, ino wciąż kraje te patyki, jakby co w niego wstąpiło. Już z niego, mój Andrzeju, nie będzie chyba gospodarz ani nawet parobek, tylko darmozjad na śmiech ludziom i obrazę boską!… 29Andrzej, który za młodu praktykował flisactwo i dużo świata widział, tak pocieszał strapioną wdowę: 30— Jużci, gospodarzem on nie będzie, to darmo, bo on na to nie ma nawet dobrego rozumu. Jego by zatem trza naprzód do szkoły, a potem do majstra. Nauczy się z książki, nauczy się rzemiosła i jeżeli nie zgałganieje, będzie żył. 31Na to wdowa odpowiedziała, wciąż łamiąc ręce: 32— Oj, kumie, co wy też gadacie. A czy to nie wstyd gospodarskiemu dziecku rzemiosła się imać i byle komu na obstalunek robotę robić? 33Andrzej puścił dym z drewnianej fajeczki i rzekł: 34— Jużci, że wstyd, ale rady na to nie ma nijakiej. 35Potem, zwracając się do Antka siedzącego na podłodze przy ławie, zapytał: 36— No gadaj, wisus, czym ty chcesz być? Gospodarzem czy u majstra? 37A Antek na to: 38— Ja będę stawiał wiatraki, co zboże mielą. 39I odpowiadał tak zawsze, choć nad nim kiwano głowami, a jak czasem to i miotłą. 40ChorobaMiał już dziesięć lat, kiedy pewnego razu ośmioletnia wówczas siostra jego, Rozalia, strasznie zaniemogła. Jak się położyła z wieczora, to się jej na drugi dzień dobudzić było trudno. Ciało miała gorące, oczy błędne i gadała od rzeczy. 41Matka z początku myślała, że dziewczyna przyczaja się, dała jej więc parę szturchańców. Ale gdy to nie pomogło, wytarła ją gorącym octem, a na drugi dzień napoiła wódką z piołunem. Wszystko na nic, a nawet gorzej, bo po wódce wystąpiły na dziewuchę sine plamy. Wtedy wdowa przetrząsnąwszy szmaty, jakie tylko były w skrzyni i w komorze, wybrała sześć groszy i wezwała na ratunek Grzegorzową, wielką znachorkę. 42Mądra baba obejrzała chorą uważnie, opluła koło niej podłogę jak należy, posmarowała ją nawet sadłem, ale — i to nie pomogło. 43Wtedy rzekła do matki: 44—Zabobony Napalcie, kumo, w piecu do chleba. Trza dziewczynie zadać na dobre poty, to ją odejdzie. 45Wdowa napaliła w piecu jak się patrzy i wygarnęła węgle czekając dalszych rozkazów. 46— No, teraz — rzekła znachorka — położyć dziewuchę na sosnowej desce i wsadzić ją w piec na trzy zdrowaśki. Ozdrowieje wnet, jakby kto ręką odjął! 47Istotnie, położono Rozalię na sosnowej desce (Antek patrzył na to z rogu izby) i wsadzono ją, nogami naprzód, do pieca. 48Dziewczyna, gdy ją gorąco owiało, ocknęła się. 49— Matulu, co wy ze mną robicie? — zawołała. 50— Cicho, głupia, to ci przecie wyjdzie na zdrowie. 51Już ją wsunęły baby do połowy; dziewczyna poczęła się rzucać jak ryba w sieci. Uderzyła znachorkę, schwyciła matkę obu rękami za szyję i wniebogłosy krzyczała: 52— A dyć wy mnie spalicie, matulu!… 53ReligiaJuż ją całkiem wsunięto, piec założono deską i baby poczęły odmawiać trzy zdrowaśki… 54— Zdrowaś, Panno Mario, łaski pełna… 55— Matulu! matulu moja!… — jęczała nieszczęśliwa dziewczyna. — O matulu!… 56— Pan z tobą, błogosławionaś ty między niewiastami… 57Teraz Antek podbiegł do pieca i schwycił matkę za spódnicę. 58— Matulu! — zawołał z płaczem — a dyć ją tam na śmierć zaboli!… 59Ale tyle tylko zyskał, że dostał w łeb, ażeby nie przeszkadzał odmawiać zdrowasiek. Jakoś i chora przestała bić w deskę, rzucać się i krzyczeć. Trzy zdrowaśki odmówiono, deskę odstawiono. 60TrupW głębi pieca leżał trup ze skórą czerwoną, gdzieniegdzie oblazłą. 61— Jezu! — krzyknęła matka ujrzawszy dziewczynę niepodobną do ludzi. 62I taki ogarnął ją żal za dzieckiem, że ledwie pomogła znachorce przenieść zwłoki na tapczan. Potem uklękła na środku izby i, bijąc głową w klepisko, wołała: 63— Oj, Grzegorzowa!… A cóż wyście najlepszego zrobili!… 64Znachorka była markotna. 65—Zabobony Et!… Cicho byście lepiej byli… Wy może myślicie, że dziewuszysko od gorąca tak sczerwieniało? To tak z niej choroba wylazła, ino że trochę za prędko, więc i umorzyła niebogę. To wszystko przecie z mocy boskiej. 66ŚmierćWe wsi nikt nie wiedział o przyczynie śmierci Rozalii. Umarła dziewucha — to trudno. Widać, że już tak było przeznaczone. Alboż to jedno dziecko co rok we wsi umiera, a przecie zawsze ich jest pełno. 67PogrzebNa trzeci dzień włożono Rozalię w świeżo zheblowaną trumienkę z czarnym krzyżem, trumnę ustawiono w gnojownicach i powieziono dwoma wołami za wieś, tam gdzie nad zapadniętymi mogiłami czuwają spróchniałe krzyże i białokore brzozy. Na nierównej drodze trumienka skrzywiła się trochę na bok, a Antek, trzymający się fałdów spódnicy matczynej, idąc za wozem myślał: 68„Musi tam być źle Rozalce, kiedy się tak poprawia i na bok przewraca!…” 69Potem — pokropił ksiądz trumnę święconą wodą, czterech parobków spuściło ją na szalach do grobu, przywaliło ziemią — i tyle wszystkiego. 70Wzgórza z lasem szumiącym i te, na których krzaki rosły, zostały tam, gdzie były. Pastusi jak dawniej grali na fujarkach w dolinie i życie szło, wciąż szło swoją koleją, choć we wsi nie stało jednej dziewuchy. 71Przez tydzień mówiono o niej, potem zapomniano i opuszczono świeży grób, na którym tylko wiatr wzdychał i świergotały polne koniki. 72A jeszcze potem spadł śnieg i nawet koniki wystraszył. 73SzkołaW zimie gospodarskie dzieci chodziły do szkoły. A że z Antka nie spodziewała się matka żadnej pomocy w gospodarstwie, raczej zawadę, więc poradziwszy się kuma Andrzeja postanowiła oddać chłopca na naukę. 74— A czy mnie we szkole nauczą wiatraki budować? — pytał Antek. 75— Oho! Nauczą cię nawet w kancelarii pisać, byleś ino był chętny. 76Wzięła tedy wdowa czterdzieści groszy w węzełek, chłopca w garść i ze strachem poszła do nauczyciela. Wszedłszy do izby zastała go, jak sobie łatał stary kożuch. Pokłoniła mu się do nóg, doręczyła przyniesione pieniądze i rzekła: 77— Kłaniam się też panu profesorowi i ślicznie proszę, żeby mi wielmożny pan tego oto wisusa wziął do nauki, a ręki na niego nie żałował, jak rodzony ojciec… 78NauczycielWielmożny pan, któremu słoma wyglądała z dziurawych butów, wziął Antka pod brodę, popatrzył mu w oczy i poklepał. 79— Ładny chłopak — rzekł. — A co ty umiesz? 80— Jużci prawda, że ładny — pochwyciła zadowolona matka — ale musi, że chyba nic nie umie. 81— Jakże więc, wy jesteście jego matką i nie wiecie, co on umie i czego się nauczył? — spytał nauczyciel. 82— KobietaA skąd bym ja miała wiedzieć, co on umie? Przecie ja baba, to mi do tych rzeczy nic. A co uczył się on, niby mój Antek, to wiem, że uczył się bydło paść, drwa szczypać, wodę ze studni ciągnąć i chyba już nic więcej. 83W taki sposób zainstalowano chłopca do szkoły. Ale że matce żal było wydanych czterdziestu groszy, więc dla uspokojenia się zebrała pod domem paru sąsiadów i radziła się ich, czy to dobrze, że Antek będzie chodzić do szkoły i że taki wydatek na niego poniosła. 84— Te!… — odezwał się jeden z gospodarzy — niby to nauczycielowi z gminy się płaci, więc na upartego moglibyście mu nic nie dawać. Ale zawsze on się upomina, a takich, co nie płacą mu osobno, gorzej uczy. 85— A dobry też z niego profesor? 86— No, niczego!… On niby, jak z nim gadać, to taki jest trochę głupowaty, ale uczy — jak wypada. Mój przecie chłopak chodzi do niego dopiero trzeci rok i już zna całe abecadło — z góry na dół i z dołu do góry. 87— E! Cóż to znaczy abecadło — odezwał się drugi gospodarz. 88— Jużci, że znaczy — rzekł pierwszy. — Nibyście to nie słyszeli, co nieraz nasz wójt powiadają: „Żebym ja choć umiał abecadło, to bym z takiej gminy miał dochodu więcej niż tysiąc rubli, tyle co pisarz!” 89SzkołaW parę dni potem Antek poszedł pierwszy raz do szkoły. Wydała mu się taka prawie porządna jak ta izba w karczmie, co w niej szynkwas stoi, a ławki były w niej jedna za drugą jak w kościele. Tylko że piec pękł i drzwi się nie domykały, więc trochę ziębiło. Dzieci miały czerwone twarze i ręce trzymały w rękawach — nauczyciel chodził w kożuchu na sobie i w baraniej czapce na głowie. A po kątach szkoły siedział biały mróz i wytrzeszczał na wszystko iskrzące ślepie. 90Usadzono Antka między tymi, co nie znali jeszcze liter, i zaczęła się lekcja. 91Antek, upomniany przez matkę, ślubował sobie, że musi się odznaczyć. 92Nauczyciel wziął kredę w skostniałe palce i na zdezelowanej[2] tablicy napisał jakiś znak. 93— Patrzcie, dzieci! — mówił. — Tę literę spamiętać łatwo, bo wygląda tak, jakby kto kozaka tańcował, i czyta się A. Cicho tam, osły!… Powtórzcie: a… a… a… 94— A!… a!… a!… — zawołali chórem uczniowie pierwszego oddziału. 95Nad ich piskiem górował głos Antka. Ale nauczyciel nie zauważył go jeszcze. 96Chłopca trochę to ubodło; ambicja jego została podrażniona. 97Nauczyciel wyrysował drugi znak. 98— Tę literę — mówił — zapamiętać jeszcze łatwiej, bo wygląda jak precel. Widzieliście precel? 99— Wojtek widział, ale my to chyba nie… — odezwał się jeden. 100— No, to pamiętajcie sobie, że precel jest podobny do tej litery, która nazywa się B. Wołajcie: be! be! 101Chór zawołał: be! be! — ale Antek tym razem rzeczywiście się odznaczył. Zwinął obie ręce w trąbkę i beknął jak roczne cielę. 102Śmiech wybuchnął w szkole, a nauczyciel aż zatrząsł się ze złości. 103— Hę — krzyknął do Antka. — Toś ty taki zuch? Ze szkoły robisz cielętnik? Dajcie go tu na rozgrzewkę. 104Chłopiec ze zdziwienia aż osłupiał, ale nim się upamiętał, już go dwaj najsilniejsi ze szkoły chwycili pod ramiona, wyciągnęli na środek i położyli. 105Jeszcze Antek niedobrze zrozumiał, o co chodzi, gdy nagle uczuł kilka tęgich razów i usłyszał przestrogę: 106— A nie becz, hultaju! A nie becz! 107Puścili go. Chłopiec otrząsnął się jak pies wydobyty z zimnej wody i poszedł na miejsce. 108Nauczyciel wyrysował trzecią i czwartą literę, dzieci nazywały je chórem, a potem nastąpił egzamin. 109Pierwszy odpowiadał Antek. 110— Jak się ta litera nazywa? — pytał nauczyciel. 111— A! — odparł chłopiec. 112— A ta druga? 113Antek milczał. 114— Ta druga nazywa się be. Powtórz, ośle! 115Antek znowu milczał. 116— Powtórz, ośle, be! 117— Albo ja głupi! — mruknął chłopiec, dobrze pamiętając, że w szkole beczeć nie wolno. 118— Co, hultaju jakiś, jesteś hardy? Na rozgrzewkę go!… 119I znowu ci sami co pierwej koledzy pochwycili go, położyli, a nauczyciel udzielił mu taką samą liczbę prętów, ale już z upomnieniem: 120— Nie bądź hardy!… Nie bądź hardy!… 121W kwadrans później zaczęła się nauka oddziału wyższego, a niższy poszedł na rekreację[3], do kuchni profesora. Tam jedni pod dyrekcją gospodyni skrobali kartofle, drudzy nosili wodę, inni pokarm dla krowy, i na tym zajęciu upłynął im czas do południa. 122Kiedy Antek wrócił do domu, matka zapytała go: 123— A co? Uczyłeś się? 124— Uczyłem. 125— A dostałeś? 126— O, jeszcze jak! Dwa razy. 127— Za naukę? 128— Nie, ino na rozgrzewkę. 129— Bo widzisz, to początek. Dopiero później będziesz brał i za naukę! — pocieszyła go matka. 130Antek zamyślił się frasobliwie. 131„Ha, trudno — rzekł w duchu. — Bije, bo bije, ale przynajmniej pokaże, jak się wiatraki stawiają.” 132Od tej pory dzieci najniższego oddziału uczyły się wciąż czterech pierwszych liter, a potem szły do kuchni i na podwórze pomagać profesorskiej gospodyni. O wiatrakach mowy nie było. 133Jednego dnia na dworze mróz był lżejszy, profesorowi także jakoś serce odtajało, więc chciał wytłumaczyć najmłodszym swoim wychowańcom pożytek pisma. 134— Patrzcie, dzieci — mówił pisząc na tablicy wyraz dom — jaka to mądra rzecz pisanie. Te trzy znaczki takie małe i tak niewiele miejsca zajmują, a jednak oznaczają — dom. Jak tylko na ten wyraz popatrzysz, to zaraz widzisz przed oczami cały budynek, drzwi, okna, sień, izby, piece, ławy, obrazy na ścianach, krótko mówiąc — widzisz dom ze wszystkim, co się w nim znajduje. 135Antek przecierał oczy, wychylał się, oglądał napisany na tablicy wyraz, ale domu żadnym sposobem zobaczyć nie mógł. Wreszcie trącił swego sąsiada i spytał: 136— Widzisz ty tę chałupę, co o niej profesor gadają? 137— Nie widzę — odparł sąsiad. 138— Musi to chyba być łgarstwo! — zakonkludował Antek. 139Ostatnie zdanie usłyszał nauczyciel i krzyknął: 140— Jakie łgarstwo? Co łgarstwo? 141— A to, że na tablicy jest dom. Przecie tam jest ino trochę kredy, ale domu nie widno — odparł naiwnie Antek. 142Nauczyciel porwał go za ucho i wyciągnął na środek szkoły. 143— Na rozgrzewkę go! — zawołał i znowu powtórzyła się z najdrobniejszymi szczegółami dobrze już chłopakowi znana ceremonia. 144Gdy Antek wrócił do domu czerwony, spłakany i jakoś nie mogący znaleźć miejsca, matka znowu go zapytała: 145— Dostałeś? 146— A może matula myślą, że nie? — stęknął chłopiec. 147— Za naukę? 148— Nie za naukę, ino na rozgrzewkę! 149Matka machnęła ręką. 150— Ha! — rzekła po namyśle — musisz jeszcze poczekać, to ci tam kiedy dadzą i za naukę. 151A potem, dokładając drew do ognia na kominie, mruczała sama do siebie: 152— Tak to zawsze wdowie i sierocie na tej ziemi doczesnej! Żebym ja profesorowi miała dać z pół rubla, a nie czterdzieści groszy, to by mi chłopca od razu wziął. A tak, baraszkuje sobie z nim, i tyle. 153A Antek słysząc to myślał: 154„No, no! Jeżeli on tak baraszkuje ze mną, to dopiero będzie, jak mnie uczyć zacznie!” 155Na szczęście czy nieszczęście obawy chłopca nie miały się nigdy ziścić. 156Jednego dnia, było to już we dwa miesiące po wstąpieniu Antka do szkoły, przyszedł do jego matki nauczyciel i po zwykłych przywitaniach zapytał: 157— Jakże, moja kobieto, będzie z waszym chłopakiem? Daliście za niego czterdzieści groszy, ale na początku, i już trzeci miesiąc idzie, a ja szeląga więcej nie widzę. To się tak przecie nie godzi; płaćcie choć i po czterdzieści groszy, ale co miesiąc. 158A wdowa na to: 159— Skądże ja wezmę, kiedy nie mam! Co jaki grosz zarobię, to wszystko idzie do gminy. Nawet dzieciskom szmaty nie ma za co kupić. 160Nauczyciel wstał z ławy, nałożył czapkę w izbie i odparł: 161— SzkołaJeżeli tak, to Antek nie ma po co chodzić do szkoły. Ja tam sobie nad nim darmo ręki zrywać nie będę. Taka nauka jak moja to nie dla biedaków. 162Zabrał się i wyszedł, a wdowa patrząc za nim myślała: 163„Jużci prawda. Jak świat światem, to ino pańskie dzieci chodziły do nauki. A gdzie zaś prosty człowiek mógłby na to wystarczyć!…” 164Zawołała znowu kuma Andrzeja na naradę i poczęli oboje egzaminować chłopca. 165— Cóżeś się ty, wisusie, nauczył przez te dwa miesiące? — pytał go Andrzej. — Przecie matka wydali na cię czterdzieści groszy… 166— Jeszcze jak! — wtrąciła wdowa. 167— Com się tam miał nauczyć! — odparł chłopiec. — Kartofle skrobią się tak we szkole, jak i w domu, świniom tak samo daje się jeść. Tyle tylko, żem parę razy profesorowi buty wyczyścił. Ale za to porwali na mnie odzienie przy tych tam… rozgrzewkach… 168— No, a z nauki toś nic nie połapał? 169— Kto tam co połapie! — mówił Antek. — Jak nas uczy po chłopsku — to łże. Napisze se na tablicy jakiś znak i mówi, że to dom z izbą, sienią, z obrazami. Człowiek przecie ma oczy i widzi, że to nie jest dom. A jak nas uczy po szkolnemu, to kat go zrozumie! Jest tam paru starszych, co po szkolnemu pieśni śpiewają, ale młodszy to dobrze, jak się trochę kląć nauczy… 170— Ino kiedy spróbuj gadać tak paskudnie, to ja ci dam! — wtrąciła matka. 171— No, a do gospodarstwa nigdy, chłopaku, nie nabierzesz ochoty? — spytał Andrzej. 172Antek pocałował go w rękę i rzekł: 173— Poślijcie mnie już tam, gdzie uczą budować wiatraki. 174Starzy jak na komendę wzruszyli ramionami. 175Nieszczęsny wiatrak, po drugiej stronie Wisły mielący zboże, tak ugrzązł w duszy chłopca, że go już stamtąd żadna siła wydobyć nie mogła. 176Po długiej naradzie postanowiono czekać. I czekano. 177Upływał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, nareszcie chłopak doszedł do dwunastu lat, ale w gospodarstwie wciąż niewielkie oddawał usługi. Strugał swoje patyki, a nawet rzeźbił cudackie figury. I dopiero gdy mu się kozik zepsuł, a matka na nowy nie dawała pieniędzy, wynajmował się do roboty. Jednemu nocą koni na łące pilnował, zatopiony w siwej mgle wieczornej i zapatrzony na gwiazdy; innemu woły prowadził przy orce: czasem poszedł do lasu, po jagody lub grzyby i sprzedawał szynkarzowi Mordce za kilka groszy cały kosz. 178BiedaW chacie im się nie wiodło. Gospodarstwo bez chłopa to jak ciało bez duszy; a wiadomo, że ojciec Antka już od kilku lat wypoczywał na tym wzgórzu, gdzie przez żywopłot czerwonymi jagodami okryty spoglądają na wioskę smutne krzyże. 179Wdowa do obrządzenia roli najmowała parobka, resztę pieniędzy musiała odnosić do gminy, a dopiero za to, co zostało, karmić siebie i chłopców. 180Jadali też co dzień barszcz z chleba i kartofle, czasem kaszę i kluski, rzadziej groch, a mięso — chyba tylko na Wielkanoc. Niekiedy i tego w chacie nie stało, a wówczas wdowa, nie potrzebując pilnować komina, łatała synom sukmanki. Mały Wojtek płakał, a Antek z nudów w porze obiadowej łapał muchy i po takiej uczcie znowu szedł na dwór do strugania swoich drabin, płotów, wiatraków i świętych. Bo także wystrugiwał i świętych, co prawda na początek bez twarzy i rąk. 181Nareszcie kum Andrzej, wierny przyjaciel osieroconej rodziny, wyrobił Antkowi miejsce u kowala, w drugiej wsi. Jednej niedzieli poszli tam z wdową i chłopcem. Kowal przyjął ich niezgorzej. Wypróbował chłopca w rękach i krzyżu, a widząc, że na swój wiek jest wcale mocny, przyjął go do terminu bez zapłaty i tylko na sześć lat. 182Straszno i smutno było chłopcu patrzeć, jak płacząca matka i stary Andrzej pożegnawszy jego i kowala skryli się już za sadami idąc z powrotem do domu. Było mu jeszcze smutniej, kiedy spał pierwszą noc pod cudzym dachem, w stodółce, między nie znanymi sobie chłopakami kowala, którzy zjedli jego kolację i jeszcze dali mu do snu parę kułaków na zadatek dobrej przyjaźni. 183PracaAle kiedy na drugi dzień rano ze świtem poszli gromadą do kuźni, gdy rozniecili ognisko, Antek począł dąć pękatym miechem, a inni, śpiewając z majstrem Kiedy ranne wstają zorze, poczęli kuć młotami rozpalone żelazo — w chłopcu zbudził się jakby nowy duch. Dźwięk metalu, rytmiczny huk, pieśń, której aż las odpowiadał echem — wszystko to upoiło chłopca… Zdaje się, że w sercu jego aniołowie niebiescy naciągnęli kilka strun nie znanych innym chłopskim dzieciom i że struny te odezwały się dopiero dziś przy sapaniu miecha, tętnieniu młotów i pryskających z żelaza iskrach. 184Ach, jaki by z niego był dziarski kowal, a może i co więcej… Bo chłopak, choć nowa robota podobała mu się okrutnie, wciąż myślał o swoich wiatrakach. 185Kowal, dzisiejszy opiekun Antka, był człowiek nijaki. Kuł żelazo i piłował je ani źle, ani dobrze. Czasami walił chłopców, aż puchli, a najwięcej dbał o to, żeby się zbyt prędko nie wyuczyli kunsztu. Bo taki młodzik wyszedłszy z terminu mógłby pod bokiem swemu rodzonemu majstrowi kuźnię założyć i zmusić go do staranniejszej roboty!… 186A trzeba wiedzieć, że majster miał jeszcze jeden obyczaj. 187Na drugim końcu wsi mieszkał wielki przyjaciel kowala — sołtys, który w zwykłe dnie prawie nie odchodził od pracy, ale gdy mu co kapnęło z urzędu, rzucał gospodarstwo i szedł do karczmy mimo kuźni. Bywało tego raz albo i dwa razy na tydzień. 188Idzie sobie tedy sołtys z zapracowanym na urzędzie groszem pod sosnową wiechę[4] i niechcący zbacza do kuźni. 189— Pochwalony! — woła do kowala stojąc za progiem. 190— Pochwalony! — odpowiada kowal. — A jak tam w polu? 191— Niczego — mówi sołtys. — A jak u was w kuźni? 192— Niczego — mówi kowal. — Chwała Bogu, żeście choć aby raz wyleźli z chałupy. 193— PijaństwoA tak — odpowiada sołtys. — Takem ci się zgadał w kancelarii, że muszę choć odrobinę zęby popłukać. Może pójdziecie i wy od tego kurzu? 194— Ma się rozumieć, że pójdę, przecie zdrowie jest najpierwsze — odpowiadał kowal i nie zdejmując fartucha szedł wraz z sołtysem do karczmy. 195A kiedy już raz wyszedł, mogli chłopcy na pewno gasić ogniska. Żeby robota była najpilniejsza, żeby się walił świat, ani majster, ani sołtys przed wieczorem nie wyszli z karczmy, chyba że sołtysowi narzuciła się jaka urzędowa czynność. 196Dopiero późno w nocy wracali do domu. 197PijaństwoZwykle sołtys wiódł kowala pod rękę, a ten dźwigał butelkę „płukania” na jutro. Na drugi dzień sołtys był zupełnie trzeźwy i gospodarował aż do nowego zarobku na urzędzie, ale kowal wciąż zaglądał w przyniesioną butelkę, dopóki się dno nie pokazało, i tym sposobem od jednego zamachu wypoczywał przez dwa dni. 198Już półtora roku nadymał Antek miechy w kuźni, nie robiąc, zdaje się, nic więcej, i półtora roku majster z sołtysem regularnie płukali zęby pod sosnową wiechą. Aż raz zdarzył się wypadek. 199Kiedy sołtys z kowalem siedzieli w karczmie, nagle po pierwszym półkwaterku dano znać, że ktoś tam powiesił się — i gwałtem wyciągnięto sołtysa zza stołu. Kowal nie mając odpowiedniego towarzystwa musiał zaprzestać płukania, ale kupił niezbędną butelkę i powoli wracał z nią ku domowi. 200Tymczasem do kuźni przyszedł chłop z koniem do okucia. 201Ujrzawszy go terminatorzy zawołali: 202— Nie ma majstra, dziś robi z sołtysem płukanie! 203— A z was to żaden nie potrafi szkapy okuć? — spytał markotnie gospodarz. 204— Kto tam potrafi! — odparł najstarszy terminator. 205— Ja wam okuję — odezwał się nagle Antek. 206Tonący chwyta się brzytwy, więc i chłop zgodził się na propozycję Antka, choć niewiele mu ufał, a jeszcze inni terminatorzy wyśmiewali go i wymyślali. 207— Widzisz go, niedorostka! — mówił najstarszy. — Jak żyje, nie trzymał młota w garści, tylko dymał i węgli dokładał, a dziś porywa się na kucie koni!… 208Widać jednak, że Antek miewał młot w garści, bo zawinąwszy się w niedługim nawet czasie odkuł kilka gwoździ i podkowę. Wprawdzie podkowa była za wielka i niezbyt foremna, ale swoją drogą terminatorzy pootwierali gęby. 209Jak raz przyszedł na tę chwilę i majster. Opowiedziano mu, co się stało, okazano podkowę i gwoździe. 210Kowal obejrzał i aż przetarł krwią nabiegłe oczy. 211— A ty gdzieś się tego nauczył, złodzieju? — zapytał Antka. 212— A w kuźni — odparł chłopiec zadowolony z komplementu. — Jak pan majster poszedł na płukanie, a oni rozbiegli się, to ja wykuwałem różne rzeczy z ołowiu albo i z żelaza. 213Majster był tak zmieszany, że nawet zapomniał zbić Antka za psucie materiałów i narzędzi. Aż poszedł na radę do żony, skutkiem czego chłopca wydalono z kuźni i przeznaczono do gospodarstwa. 214— Za mądryś ty, kochanku! — mówił mu kowal. — Nauczyłbyś się fachu we trzy lata i później byś uciekł. A przecież matka oddała mi cię na sześć lat — do służby. 215Pół roku jeszcze był Antek u kowala. Kopał w ogrodzie, pełł, rąbał drzewo, kołysał dzieci, ale już nie przestąpił progu kuźni. Pod tym względem wszyscy go rzetelnie pilnowali: i majster, i majstrowa, i chłopcy. Nawet własna matka Antkowa i kum Andrzej, choć wiedzieli o dekrecie kowalskim, nic przeciw niemu nie mówili. Według umowy i obyczaju chłopiec dopiero po sześciu latach miał prawo jako tako faszerować kowalstwo. A że był dziwnie bystry i nie uczony przez nikogo, nauczył się kowalstwa sam w ciągu roku, więc tym gorzej dla niego! 216Swoją drogą Antkowi uprzykrzył się taki tryb życia. 217„Mam ja tu kopać i drwa rąbać, więc wolę to samo robić u matki!” 218Tak sobie myślał przez tydzień, przez miesiąc. Wahał się. Ale w końcu — uciekł od kowala i wrócił do domu. 219Te jednak parę lat wyszły mu na dobre. Chłopak wyrósł, zmężniał, poznał trochę więcej ludzi aniżeli w swojej dolinie, a nade wszystko poznał więcej rzemieślniczych narzędzi. 220Teraz siedząc w domu pomagał czasem przy gospodarstwie, ale przeważnie robił swoje maszyny i rzeźbił figury. Tylko już oprócz kozika miał dłutko, pilnik i świderek i władał nimi tak biegle, że niektóre z jego wyrobów począł nawet kupować Mordko szynkarz. Na co?… Antek o tym nie wiedział, chociaż jego wiatraki, chaty, sztuczne skrzynki, święci i rzeźbione fajki rozchodziły się po całej okolicy. Dziwiono się talentowi nieznanego samouka, niezgorzej nawet płacono za wyroby Mordce, ale o chłopca nikt się nie pytał, a tym bardziej nikt nie myślał o podaniu mu pomocnej ręki. 221Alboż kto pielęgnuje kwiaty, dzikie gruszki i wiśnie, choć niby wiadomo, że przy staraniu i z nich byłby większy pożytek?… 222Tymczasem chłopiec podrastał, a dziewuchy i kobiety wiejskie coraz milej na niego spoglądały i coraz częściej mówiły między sobą: 223— Ładny, bestyja, bo ładny! 224Rzeczywiście Antek był ładny. Był dobrze zbudowany, w sobie zręczny i prosto się trzymał, nie tak jak chłopi, którym ramiona zwieszają się, a nogi ledwie posuwają się od ciężkiej pracy. Twarz także miał nie taką jak inni, ale rysy bardzo regularne, cerę świeżą, wyraz rozumny. Miał też jasne kędzierzawe włosy, ciemnawe brwi i ciemnoszafirowe oczy, marzące. 225Mężczyźni dziwili się jego sile i sarkali na to, że próżnował. Ale kobiety wolały mu patrzeć w oczy. 226— Jak on, bestyja, spoglądnie na człowieka — mówiła jedna z bab — to aż cię mrowie przechodzi. Taki jeszcze młodziak, a już patrzy na cię jak dorosły szlachcic!… 227— Bo to prawda — zaprzeczyła druga. — On patrzy zwyczajnie jak niedorostek, ino ma taką słodkość w ślipiach, że aż cię rozbiera. Ja się na tym znam!… 228— Chyba ja się lepiej znam — odparła pierwsza. — Przeciem służyła we dworze… 229A gdy się kobiety spierały tak o patrzenie Antkowe, on tymczasem na nie nie patrzył wcale. U niego więcej jeszcze znaczył pilnik aniżeli najładniejsza kobieta. 230MałżeństwoW tym czasie wójt, stary wdowiec, który już córkę z pierwszego małżeństwa wydał za mąż i miał jeszcze w domu kilkoro małych dzieci z drugiego małżeństwa, ożenił się trzeci raz. A jako zwykle łysi miewają szczęście, więc wynalazł sobie za Wisłą żonkę młodą, piękną i bogatą. 231Kiedy para ta stanęła przed ołtarzem, ludzie poczęli się śmiać; a i sam ksiądz trochę pokiwał głową, że tak nie pasowali do siebie. 232Wójt trząsł się jak dziad, co ze szpitala wyjdzie, i dlatego tylko był mało siwy, że miał głowę łysą jak dynia. Wójtowa była jak iskra. Czysta Cyganka z wiśniowymi ustami nieco odchylonymi i z oczami czarnymi, w których niby ogień paliła się jej młodość. 233Po weselu dom wójta, zwykle cichy, bardzo się ożywił, bo raz w raz przybywali goście. To strażnik[5], który częstsze miewał niż zwykle interesa do gminy; to pisarz, który znać nie dosyć nacieszywszy się wójtem w kancelarii jeszcze go w domu odwiedzał; to znów strzelcy rządowi, których dotąd we wsi nie bardzo kiedy widywano. Nawet sam profesor, odebrawszy miesięczną pensję, cisnął w kąt stary kożuch i ubrał się — jak magnat, tak że niejeden wiejski człowiek począł go tytułować wielmożnym dziedzicem. 234I wszyscy owi strażnicy, strzelcy, pisarze i nauczyciele ciągnęli do wójtowej jak szczury do młyna. Ledwie jeden wszedł do izby, już drugi wystawał za płotem, trzeci sunął z końca wsi, a czwarty kręcił się koło wójta. Jejmość rada była wszystkim, śmiała się, karmiła i poiła gości. Ale też czasem wytargała którego za włosy, a nawet i wybiła, bo humor u niej łatwo się zmieniał. 235Nareszcie po półrocznym weselu zaczęło być trochę spokojniej. Jedni goście znudzili się, drugich wójtowa przepędziła, i tylko podstarzały profesor, sam licho jedząc i morząc głodem swoją gospodynię, za każdą pensję miesięczną kupował sobie jakiś figlas do ubrania i siadywał u wójtowej na progu (bo go z izby wyganiano) albo klął i wzdychał pomiędzy opłotkami. 236Jednej niedzieli poszedł Antek na sumę jak zwykle, z matką i bratem. W kościele było już ciasno, ale dla nich znalazło się jeszcze trochę miejsca. Religia, ModlitwaMatka uklękła między kobietami na prawo, Antek z Wojtkiem między chłopami na lewo i każdy modlił się, jak umiał. Naprzód do świętego w wielkim ołtarzu, potem do świętego, co stoi wyżej nad tamtym, potem do świętych w ołtarzach bocznych. Modlił się za ojca, co go przytłukło drzewo, i za siostrę, co z niej za prędko choroba w piecu wyszła, i za to, ażeby Pan Bóg miłosierny i jego święci ze wszystkich ołtarzów dali mu szczęście w życiu, jeżeli taka będzie ich wola. 237Wtem gdy Antek już czwarty raz z kolei powtarzał swoje pacierze, uczuł nagle, że ktoś udeptał go w nogę i ciężko oparł mu się na ramieniu. Podniósł głowę. Przeciskająca się pomiędzy ciżbą ludu stała nad nim wójtowa, na twarzy smagła, zaczerwieniona, zadyszana z pośpiechu. Ubierała się jak chłopka, a spod chustki, spadającej z ramion, widać było koszulę z cieniutkiego płótna i sznury paciorków z bursztynów i korali. 238I popatrzyli sobie w oczy. Ona wciąż nie zdejmowała mu ręki z ramion, a on… klęczał, patrzył na nią, jak na cudowne zjawisko, nie śmiejąc ruszyć się, aby mu nagle nie znikła. 239Między ludźmi poczęto szeptać. 240— Usuńcie się, kumie, pani wójtowa idą. 241Kumowie usunęli się i wójtowa poszła dalej, aż przed wielki ołtarz. W drodze niby potknęła się i znowu spojrzała na Antka, a chłopca aż gorąco oblało od jej oczów. Potem usiadła na ławce i modliła się z książki, czasami podnosząc głowę i spoglądając na kościół. A kiedy na podniesienie zrobiło się cicho, jakby makiem zasiał, i pobożni upadli na twarze, ona złożyła książkę i znowu odwróciła się do Antka topiąc w nim ogniste źrenice. Na jej cygańską twarz i sznur paciorków spłynął z okna snop światła i wydała się chłopcu jako święta, wobec której ludzie milkną i rzucają się w proch. 242Po sumie ludzie tłumem poszli do domów. Wójtową otoczyli pisarz, nauczyciel i gorzelnik z trzeciej wsi, i już Antek nie mógł jej zobaczyć. 243W chacie postawiła matka chłopakom doskonały krupnik zabielony mlekiem i wielkie pierogi z kaszą. Ale Antek, choć lubił to, jadł ledwie jednym zębem. Potem zabrał się, poleciał w góry i położywszy się na najwyższym szczycie, patrzył stamtąd na wójtową chatę. Ale widział tylko słomiany dach i mały niebieski dymek wydobywający się powoli z obielonego komina. Więc zrobiło mu się tak czegoś tęskno, że schował twarz w starą sukmanę i zapłakał. 244BiedaPierwszy raz w życiu uczuł wielką swoją nędzę. Chata ich była najbiedniejsza we wsi, a pole najgorsze. Matka, choć przecie gospodyni, pracować musiała jak komornica i odziewała się prawie w łachmany. Na niego samego patrzono we wsi jak na straceńca, który nie wiadomo po co innym chleb zjada. A co go się nie nabili, co go się nawet psy nie nagryzły!… 245Jakże daleko było mu do profesora, gorzelnika, a choćby i do pisarza, którzy ile razy chcieli, mogli wejść do wójtowskiej chaty i gadać z wójtową. Jemu zaś nie o wiele chodziło. MiłośćPragnął tylko, żeby jeszcze choć raz jeden, jedyny i ostatni raz w życiu, oparła mu kiedy wójtowa na ramieniu rękę i spojrzała w oczy tak jak w kościele. Bo w jej spojrzeniu mignęło mu coś dziwnego, coś jak błyskawica, przy której na krótką chwilę odsłaniają się niebieskie głębokości pełne tajemnic. Gdyby je kto dobrze obejrzał, wiedziałby wszystko, co jest na tym świecie, i byłby bogaty jak król. 246Antek w kościele nie przypatrzył się dobrze temu, co mignęło w oczach wójtowej. Był nieprzygotowany, olśniony i szczęśliwą sposobność stracił. Ale gdyby ona tak jeszcze kiedy na niego chciała spojrzeć!… 247Marzyło mu się, że zobaczył przelatujące szczęście, i strasznie do niego zatęsknił. Zbudziło się drzemiące serce i wśród boleści poczęło się — jakby przeciągać. Teraz świat wydał mu się całkiem odmienny. Dolina była za szczupła, góry za niskie, a niebo — bodaj czy się nie opuściło, bo zamiast porywać ku sobie, zaczęło go przygniatać. Chłopiec zeszedł z góry pijany, nie wiedząc, jakim sposobem znalazł się nad brzegiem Wisły, i patrząc w rzeczne wiry czuł, że go coś pociąga ku nim. 248Miłość, której nawet nazwa

1. Naprawdę nazywał się Aleksander Głowacki. 2. Żył w latach 1847-1912. 3. Jego rodzice wcześnie zmarli, wychowywała go bliższa i dalsza rodzina.4. Brał udział w powstaniu styczniowym. 5. Najbardziej znane utwory, które napisał to: Lalka, Faraon, Antek, Katarynka, Z legend dawnego Egiptu.
W raporcie przytoczono również doniesienia o kolejnych przetasowaniach wśród rosyjskich dowódców. Według rosyjskiego zespołu dziennikarzy śledczych Conflict Intelligence Team (CIT) dowódca Zachodniego Okręgu Wojskowego Aleksandr Żurawlow, który nadzorował ostrzały amunicją kasetową w Charkowie, a wcześniej w Syrii, został zastąpiony przez byłego dowódcę 8. Armii Ogólnowojskowej Andrieja Syczewoja. Szef sztabu tego okręgu Aleksiej Zawizjon miał natomiast zostać zwolniony. Siły ukraińskie mogą w najbliższej przyszłości wycofać się z Lisiczańska i obwodu ługańskiego. Wcześniejszy zaciekły opór w Siewierodoniecku zadał Rosjanom duże straty, a Kijów może kontynuować takie podejście aż do kulminacji rosyjskiego ataku, lub do momentu, gdy siły ukraińskie znajdą się na łatwiejszych do obrony pozycjach wzdłuż prostszej linii z ufortyfikowanymi miastami – twierdzi ISW. Tempo i wynik kolejnej fazy rosyjskiej kampanii może zależeć po części od zdolności Rosjan do regeneracji siły bojowej wojsk, które uczestniczyły w bitwie o Siewierodonieck. By wziąć udział w dalszej ofensywie, wojska te muszą również przekroczyć rzekę Doniec, a to może być utrudnione, ponieważ Rosjanie wysadzili trzy najważniejsze mosty w pobliżu miasta. Rosyjska armia wciąż poszukuje dodatkowych rezerw, by uzupełnić straty w ludziach poniesione na Ukrainie. Sięgnięcie po te rezerwy raczej nie umożliwi jednak rotacji żołnierzy ani nie dostarczy Rosji sił gotowych do walki – twierdzi ISW. Anonimowy urzędnik Pentagonu ocenił, że siły rosyjskie w dalszym ciągu ponoszą znaczne straty w walce o niewielkie zdobycze terytorialne, a grupy, które walczyły w Siewierodoniecku straciły żołnierzy i sprzęt. Położenie i siła tych wojsk są obecnie niejasne, ale nie pojawiły się oznaki, że Rosji udało się już przemieścić wszystkie wojska z Siewierodoniecka – napisano w raporcie. Rosjanie przeprowadzili tymczasem nieskuteczne działania ofensywne na północ od Słowiańska oraz niszczące ataki na miejscowości na zachód od Iziumu, prawdopodobnie w celu zakłócenia ukraińskiej kontrofensywy. Rosjanom nie udało się również poczynić postępów wzdłuż drogi z Biełgorodu do Charkowa i wciąż usiłowali spowolnić postęp Ukraińców w kierunku granicy państwowej oraz Iziumu. Na południu Ukrainy siły ukraińskie w dalszym ciągu prowadziły kontrofensywę na północ od Chersonia i pojawiły się informacje o wyzwoleniu przez nich dwóch miejscowości. Rosyjskie władze okupacyjne na zajętych terenach wciąż podejmują natomiast nieskuteczne działania w celu wprowadzenia rubla jako waluty i przygotowania gruntu pod fałszywe referendum – dodano. Z kolei z informacji przekazanych przez służby wywiadowcze Wielkiej Brytanii wynika, że siły rosyjskie w dalszym ciągu czynią postępy w wysiłkach na rzecz okrążenia miasta Łysyczańsk. Istnieje realna możliwość, że uderzenie rakietą w centrum handlowe Krzemieńczuk w dniu 27 czerwca 2022 r. miało trafić w pobliski cel infrastrukturalny. Niedokładność Rosji w przeprowadzaniu ataków dalekiego zasięgu spowodowała wcześniej masowe wypadki wśród ludności cywilnej, w tym 9 kwietnia 2022 r. na stacji kolejowej Kramatorsk - podano na Twitterze ministerstwa obrony Wlk. Brytanii. Ponadto dodano, że braki w sprzęcie i kadrach rosyjskiego okupanta z wielkim prawdopodobieństwem doprowadzą do kolejnych ostrzałów, które mogą skutkować ofiarami w ludności cywilnej. Źródło: PAP,
Pochodzenie. Niestety, pochodzenia Antka nie da się precyzyjnie określić. Wiadomo, że pojawił się on w polskich baśniach ludowych już w XVIII wieku, ale niewiele wiemy o tym, skąd pochodzi ta postać. Niektórzy badacze twierdzą, że może być on postacią staropolską, która została przekazana z pokolenia na pokolenie poprzez

Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Szybkie pytanie: cofną immunitet czy nie cofną? Sławomir Kurek Wspieranie, promocja i wdrażanie idei wolnorynkowej przed... Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dominik A.: Szybkie pytanie: cofną immunitet czy nie cofną?Cofną. Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Oleksy dzisiaj to ładnie spłętował "Chcąc postawić zarzuty, to każdemu można postawić" A odpowiadając na pytanie. Gdyby sprawa dotyczyła bieżącej sprawy, to pies to ganiał. Jednak totyczy ona zdarzenia, które miało miejsce cztery lata temu. Dlatego: - jeśli cofną - to będzie to sugerowało że są naciski polityczne na prokuraturę. - jeśli nie cofną - oznacza, że zrobili okłady z lodu i uświadomili sobie, że dzisiaj oni cofają immunitet a za jakiś czas, ktoś im może cofnąć immunitet. Czas pokaże. konto usunięte Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dominik A.: Szybkie pytanie: cofną immunitet czy nie cofną?po polskiemu siem pisze cofnom)))) Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Magdalena Malgorzata J.: Oleksy dzisiaj to ładnie spłętował "Chcąc postawić zarzuty, to każdemu można postawić"Spuentował ;-)A odpowiadając na pytanie. Gdyby sprawa dotyczyła bieżącej sprawy, to pies to ganiał. Jednak totyczy ona zdarzenia, które miało miejsce cztery lata - jeśli cofną - to będzie to sugerowało że są naciski polityczne na jeśli nie cofną - oznacza, że zrobili okłady z lodu i uświadomili sobie, że dzisiaj oni cofają immunitet a za jakiś czas, ktoś im może cofnąć sądzi Pani, że każdy boi się cofnięcia immunitetu jak Antek?Czas pewno. Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Arkadiusz Mirosław Brysiak: Dominik A.: Szybkie pytanie: cofną immunitet czy nie cofną?po polskiemu siem pisze cofnom)))) Po wolsku siem pisze cofnom. Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dominik A.: A sądzi Pani, że każdy boi się cofnięcia immunitetu jak Ja sądzę jedno. Sprawa jest szyta grubymi nićmi i bardziej dotyczy śledztwa smoleńskiego (założenie knebla), niż jakiegoś raportu napisanego cztery lata temu. Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Magdalena Malgorzata J.: Dominik A.: A sądzi Pani, że każdy boi się cofnięcia immunitetu jak Ja sądzę jedno. Sprawa jest szyta grubymi nićmi i bardziej dotyczy śledztwa smoleńskiego (założenie knebla), niż jakiegoś raportu napisanego cztery lata temu. Nie no, przecież chodzi o to aby mógł stanąć przed sądem i oczyścić się z zarzutów. Jeśli niesłusznie oskarżony zrobi to w 5 minut i jeszcze zdąży na konferencje o katastrofie. Chyba sama Pani nie wierzy w to co pisze. Jak postępowanie w sprawie WSI założy mu knebel w sprawie katastrofy? konto usunięte Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Chciałem coś mądrego napisać ale było to zdecydowanie zbyt wulgarne. Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Przemek Zdanowicz: Chciałem coś mądrego napisać ale było to zdecydowanie zbyt wulgarne. Pan leci na Hyde park, tam podobno wolno ;-) Sławomir Kurek Wspieranie, promocja i wdrażanie idei wolnorynkowej przed... Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Magdalena Malgorzata J.: Dominik A.: A sądzi Pani, że każdy boi się cofnięcia immunitetu jak Ja sądzę jedno. Sprawa jest szyta grubymi nićmi i bardziej dotyczy śledztwa smoleńskiego (założenie knebla), niż jakiegoś raportu napisanego cztery lata jak Pani skomentuje opinie, że cała sprawa z likwidacją WSI przez Macierewicza i Olszewskiego, to chec zatarcia sladów po próbie zamachu przygotowywanego przez Macierewicza i Olszewskiego w 1992 roku? Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Toż to haniebna insynuacja ;-). Jak można posuwać się do wysuwania takich oskarżeń, jeśli się nie ma na to twardych dowodów? Temat: Antek Rozpylacz (informacji) mnie intencje antka, prokuratury mało interesuja skoro padło juz kilka wyroków i Polska musi zapłacić za Antkowe bezpodstawne oskarżenia i insynuacje to znaczy, że Antek powinien beknąć i tyle Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Bartłomiej Usydus: mnie intencje antka, prokuratury mało interesuja skoro padło juz kilka wyroków i Polska musi zapłacić za Antkowe bezpodstawne oskarżenia i insynuacje to znaczy, że Antek powinien beknąć i tyle Przecież te wyroki świadczą wyłącznie o tym, że polskie sady nie są niezawisłe. konto usunięte Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Magdalena Malgorzata J.: Oleksy dzisiaj to ładnie spłętował "Chcąc postawić zarzuty, to każdemu można postawić" A kontekst zdania można prosić?A odpowiadając na pytanie. Gdyby sprawa dotyczyła bieżącej sprawy, to pies to ganiał. Jednak totyczy ona zdarzenia, które miało miejsce cztery lata temu. [....] Na podobnej zasadzie można byłoby powiedzieć wszystkim krewnym ofiar smoleńskich "spadać na drzewo, żadnych zadośćuczynień!", bo w końca między tragedią a pierwszymi wypłatami minęło kilka miesięcy, nieprawdaż? Nietrafiony argument. konto usunięte Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Magdalena Malgorzata J.: Oleksy dzisiaj to ładnie spłętował "Chcąc postawić zarzuty, to każdemu można postawić"Wszystko Pani jak zwykle pokrecila. Prosze sie trzymac ustalonych przez siebie faktow. Nie Jozef Oleksy a Szymon Buchwio (Łemko) .> Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dominik A.: Magdalena Malgorzata J.: Oleksy dzisiaj to ładnie spłętował "Chcąc postawić zarzuty, to każdemu można postawić"Spuentował ;-)Można też "spointował" :PA odpowiadając na pytanie. Gdyby sprawa dotyczyła bieżącej sprawy, to pies to ganiał. Jednak totyczy ona zdarzenia, które miało miejsce cztery lata - jeśli cofną - to będzie to sugerowało że są naciski polityczne na propagandzie - Macierewicza nie da się udupić za wiele rzeczy, co do których media są przekonane, że się da. Teraz znaleźli coś, czego można użyć jako punktu jeśli nie cofną - oznacza, że zrobili okłady z lodu i uświadomili sobie, że dzisiaj oni cofają immunitet a za jakiś czas, ktoś im może cofnąć sądzi Pani, że każdy boi się cofnięcia immunitetu jak Antek?A czy on się tego tak naprawdę boi? Immunitet ma także działanie prewencyjne. Polega ono na tym, że nie marnuje się czasu na ciąganie danego posła po sądach w durnych sprawach. I nie dziwię się, że Macierewicz tego nie chce - bo kto by chciał? Ale nie można twierdzić, że się tego Mi się wydaje, że trudno tu coś powiedzieć. Odebranie mu immunitetu na podstawie jakiejś pierdoły sprzed kilku lat może nosić znamiona zemsty politycznej. A tym narzędziem politycy powinni się posługiwać bardzo ostrożnie. Z drugiej strony - wygrane wybory wbiły chyba Platformersom do głów że ich droga postępowania jest słuszna, a buta - jak najbardziej uzasadniona, no i raczej bezkarna. Tak więc - trudno powiedzieć, choć ja obstawiam, że mu immunitetu nie odbiorą. konto usunięte Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dawid C.: Dokładnie. Mi się wydaje, że trudno tu coś powiedzieć. Odebranie mu immunitetu na podstawie jakiejś pierdoły sprzed kilku lat może nosić znamiona zemsty politycznej. [...] Panie Dawidzie, Na Boga! Ile państwo polskie musi przegrać procesów, ile instytucji ktoś ma beztrosko rozmontować, ile osób o utajnionych personaliach ma ktoś naiwnie ujawnić, aby można było pociągnąć MINISTRA KONSTYTUCYJNEGO (a więc, przynajmniej teoretycznie, człowieka sprawnego umysłowo, odpowiedzialnego - przynajmniej nominalnie - za własne czyny) DO ODPOWIEDZIALNOŚCI?!?!?! Czy nie próbuje czasem zbyt daleko przesuwać granicy tolerancji dla niekompetencji i działalności, w najlepszym razie, motywowanej brakiem odpowiedzialności? Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Dawid C.: Można też "spointował" :P Można, ale spłętował chyba nie ;-)Wbrew propagandzie - Macierewicza nie da się udupić za wiele rzeczy, co do których media są przekonane, że się da. Teraz znaleźli coś, czego można użyć jako punktu zaczepienia. To może odpuśćmy wszystkim, których nie da się udupić za wiele rzeczy, co do których media są przekonane, że się da. A czy on się tego tak naprawdę boi? Bać może się nie boi, ale wszystko wskazuje na to że będzie się ma także działanie prewencyjne. Polega ono na tym, że nie marnuje się czasu na ciąganie danego posła po sądach w durnych sprawach. I nie dziwię się, że Macierewicz tego nie chce - bo kto by chciał? Ale nie można twierdzić, że się tego boi. Czyli mamy ich traktować jak święte krowy? Bo im się nie chce szacownej dupy do sadu ruszyć? A dlaczego ja muszę, chociaż wiem że sprawa jest "dęta"? Bo mój czas jakoś inaczej się liczy? Moja doba dłuższa? Panie Dawidzie, oni mają Prawo i Sprawiedliwość w nazwie, powinni czuć się zobowiązani do przestrzegania prawa i nie uchylania się przed wymiarem Mi się wydaje, że trudno tu coś powiedzieć. Odebranie mu immunitetu na podstawie jakiejś pierdoły sprzed kilku lat może nosić znamiona zemsty politycznej. A tym narzędziem politycy powinni się posługiwać bardzo ostrożnie. Żadna zemsta. To na razie teza pani Magdy na dodatek niczym nie poparta. Już sobie wyobrażam jaki byłby krzyk, gdyby ktoś z PO chował się w takiej sprawie za drugiej strony - wygrane wybory wbiły chyba Platformersom do głów że ich droga postępowania jest słuszna, a buta - jak najbardziej uzasadniona, no i raczej bezkarna. Tak więc - trudno powiedzieć, choć ja obstawiam, że mu immunitetu nie odbiorą. Nieobecni nie mają racji. A w tym przypadku PiS można uznać za nieobecnego - pieniądze biorą, dziobami kłapią, za nic odpowiedzialności wziąć nie chcą. Ja obstawiam, że jednak odbiorą. Inna sprawa co to A. edytował(a) ten post dnia o godzinie 11:09 Temat: Antek Rozpylacz (informacji) Maciej Piechocki: Dawid C.: Dokładnie. Mi się wydaje, że trudno tu coś powiedzieć. Odebranie mu immunitetu na podstawie jakiejś pierdoły sprzed kilku lat może nosić znamiona zemsty politycznej. [...] Panie Dawidzie, Na Boga! Ile państwo polskie musi przegrać procesów, ile instytucji ktoś ma beztrosko rozmontować, ile osób o utajnionych personaliach ma ktoś naiwnie ujawnić, aby można było pociągnąć MINISTRA KONSTYTUCYJNEGO (a więc, przynajmniej teoretycznie, człowieka sprawnego umysłowo, odpowiedzialnego - przynajmniej nominalnie - za własne czyny) DO ODPOWIEDZIALNOŚCI?!?!?! Czy nie próbuje czasem zbyt daleko przesuwać granicy tolerancji dla niekompetencji i działalności, w najlepszym razie, motywowanej brakiem odpowiedzialności?Panie Macieju - ja rozumiem Pana pytania. Kwestia istotna polega na tym, że pod to, o co Pan pyta, podpada całą masa ministrów konstytucyjnych z ostatnich ponad 20 lat. I co dalej? Jednych się próbuje rozliczać - innych nie. W działaniach jednych próbuje się doszukiwać nie wiadomo czego - a działania innych są pozostawione tak po prostu, bez grzebania, bez niczego, bez żadnych prób rozliczania, bo się krzyk podnosi. Może by tak uczciwie spróbować rozliczyć wszystkich razem i każdego z osobna? Bo Pan wybaczy - ale jeśli np. Ryszard Kalisz żąda dla JarKacza i Ziobry Trybunału Stanu w związku ze sprawą Blidy - to mnie pusty śmiech ogarnia. Jednym wolno - a innym nie?

Najnowsze ustalenia są takie że Igor Tuleya może wracać do orzekania. O decyzji nowej prezes Sądu Okręgowego Joanny Przanowskiej-Tomaszek dowiedział się podczas pobytu na festiwalu Jerzego Owsiaka - Pol’and’Rock. Z ustaleń portalu TVP Info wynika, że sędzia Tuleya został poinformowany telefonicznie o przywróceniu do wykonywania
Kolejowe Zakłady Łączności w Bydgoszczy liczą sobie 160 lat. A jeszcze niedawno swój początek lokowały w 1920 roku, w warsztatach sygnałowych. To się zmieniło za sprawą jednego z długoletnich Benona Brzezichy pracował w warsztatach już w 1919 roku. O tym, czego dowiedział się od współpracowników, opowiadał synowi. Chłopaka to interesowało. Tym bardziej, że w lutym 1945 roku ojciec wziął go za rękę i zaprowadził do warsztatów na Zygmunta Augusta, by uczył się zawodu.***Benon Brzezicha (rocznik 1928) został głównym mechanikiem. Pamięta, że podczas rozbudowy zakładów w latach 60. XX wieku, przy rozbiórce drewnianej rampy przyległej do budynku warsztatów od strony torów, na dwóch drewnianych belkach wybita była data 1860 r. Można przyjąć, że była to data budowy rampy. Same warsztaty mogły powstać nieco wcześniej. Ostrożnie licząc - druga połowa lat 50. XIX wieku. Na pewno powstanie warsztatów sygnałowych związane było z uruchomieniem linii kolejowej przez Bydgoszcz (rok 1851). Budowano wówczas także zaplecze techniczne. Można sądzić - uważa Brzezicha - że mniej więcej w tym samym czasie powstały Telegraphen Werkstatt, które dały początek Kolejowym Zakładom Łączności. Firma istnieje do dziś, choć z ul. Zygmunta Augusta 1-3 wyprowadziła się na Ludwikowo. Zobacz także: 160 lat Kolejowych Zakładów Łączności w Bydgoszczy [zdjęcia]Uzdarnik, jesień 1940 r. - W ciągu kilku miesięcy zrobiono z nas nędzarzy - mówi Barbara Szymankiewicz, z d. Fernezy, córka kpt. Pawła Fernezy zamordowanego w Charkowie. Pani Barbara z matką i bratem została wywieziona w kwietniu 1940 r. z Kołomyi do Kazachstanu. ze zbiorów Barbary SzymankiewiczBenon Brzezicha (po lewej) i inż. Zbigniew Jeliński, były dyrektor Kolejowych Zakładów Łączności(fot. Jolanta Zielazna)***Ale wróćmy do historii. - Początek firmy podpowiedział nam pan Brzezicha, wtedy też zaczęliśmy szukać - mówi Krzysztof Wysocki, kierownik działu marketingu i handlu w KZŁ. - Dotarliśmy do dokumentów świadczących, że warsztaty telegraficzne Telegraphen Werkstatt powstały przy Królewskiej Dyrekcji Kolei Wschodniej z siedzibą w Bydgoszczy, do obsługi tej linii. Linia Berlin - Królewiec przez Bydgoszcz, jako pierwsza w Prusach została wyposażona w telegraf. Warsztaty powstały bardzo blisko ówczesnego dworca (bo w miejscu, które dziś ma adres Zygmunta Augusta 1), choć po drugiej stronie torów. Miały zajmować się utrzymaniem odcinkowym tej linii. I tak się rozwijały. Gdy w 1919 roku Stanisław Brzezicha zaczynał pracę w warsztatach telegraficznych, były jeszcze pod niemieckim zarządem, z niemiecką administracją. Zatrudniały około 50 osób. - Tata pracował tam jako rzemieślnik nadzoru sygnałów kolejowych - opowiada pan Benon. - Ojciec doskonale znał język niemiecki. Od pracowników dowiedział się, że warsztaty działały już wcześniej. Ich głównym zadaniem była budowa aparatów telegraficznych. Ale też nadzorowały przebieg trasy pociągu. Podawano godzinę odjazdu pociągu z Bydgoszczy, skład, ewentualne awarie, brak węgla, wody. Dziś powiedzielibyśmy, że monitorowano trasę międzywojennej Bydgoszczy zakłady nazywały się Warsztaty Sygnałowe. Benon Brzezicha przypomina dekret naczelnika państwa Józefa Piłsudskiego z 8 lutego 1919 r. o powołaniu Ministerstwa Kolei Żelaznych. W jego skład wchodziły odcinki sygnałowe i warsztaty sygnałowe. W styczniu 1920 r. powołane zostały także Warsztaty Sygnałowe w Bydgoszczy, w miejscu, gdzie podczas zaboru pruskiego znajdowały się Warsztaty porównaniu z tym, co firma robiła wcześniej, jej działalność mocno się poszerzyła. Po I wojnie wprowadzono budowę i montaż semaforów, tarcz ostrzegawczych, tarcz zamknięcia torów, rogatek przejazdowych, montaż i konserwację zegarów stacyjnych i central telefonicznych. Przeczytaj również: Remont dworca PKP w Bydgoszczy coraz bliżej. Jakie wizje snuje miasto?Z zegarami jest bardzo ciekawa sprawa. Otóż na każdej stacji znajduje się zegar-matka. On wysyła impulsy do wszystkich pozostałych zegarów (na peronach, w poczekalni, dyspozytorni itp.), by pokazywały identyczny czas. Taki zegar-matka z początku XX wieku zachował się w firmie. Ma wygląd tradycyjnego stojącego zegara, jest w pięknej, drewnianej obudowie. Pochodzi z Wiesbaden, z firmy Theodora Wagnera. Warsztaty sygnałowe wykonywały montaż (ale nie budowę) i rozruch nastawni kolejowych ręcznych i elektrycznych, które powstawały u Fiebrandta. - Na podstawie licencji Siemensa - podkreśla Benon 1948, 1 maja, przed siedzibą warsztatów przy ul. Zygmunta Augusta 1. W środku siedzi naczelnik Paweł Dominikowski, obok jego zastępca Kazimierz Krzyżyński (prawa strona). Wśród pracowników jest i Benon Brzezicha. archiwum Benona BrzezichyUzdarnik, jesień 1940 r. - W ciągu kilku miesięcy zrobiono z nas nędzarzy - mówi Barbara Szymankiewicz, z d. Fernezy, córka kpt. Pawła Fernezy zamordowanego w Charkowie. Pani Barbara z matką i bratem została wywieziona w kwietniu 1940 r. z Kołomyi do Kazachstanu.(fot. ze zbiorów Barbary Szymankiewicz)***Po zakończeniu wojny, w styczniu 1945 roku, byli pracownicy Warsztatów Sygnałowych bardzo szybko stawili się do zakładu. Wrócił także Stanisław Brzezicha. Dzięki temu wiemy, że w grupie, która zorganizowała się, by warsztaty szybko podjęły pracę, byli: Kazimierz Krzyżyński, Paweł Dominikowski (naczelnik), Franciszek Bachorz, Franciszek Łukowski, Franciszek Lewicki, Stanisław Purzycki, Konrad Donderski, Leon Pawlak, Antoni Kędzierski, Bolesław Sadka, Aleksander Łoszniow, już w lutym Stanisław Brzezicha wziął za rękę 16-letniego syna Benona i zaprowadził go do warsztatów. Na naukę zawodu mechanika precyzyjnego. Po wojnie firma szybko się rozwijała. Do odbudowy i rozbudowy linii kolejowych potrzebny był sprzęt, wyposażenie stacji, a przede wszystkim łączność. Potrzeba było więcej i więcej sprzętu, zwiększała się oferta. Warsztaty w wielu dziedzinach były jedynym dostawcą wyposażenia, sprzętu i urządzeń kolejowych, dyspozytorskich, sygnałowych. Ternion, czyli szafa biletowa i automat biletowy z 1975 roku - dzieło konstruktorów KZŁ. Dziś oba urządzenia stoją w Izbie Tradycji Bydgoskich Dróg Żelaznych na dworcu PKP Bydgoszcz Główna. Jolanta Zielazna / collage Jerzy ZielińskiRok 1948, 1 maja, przed siedzibą warsztatów przy ul. Zygmunta Augusta 1. W środku siedzi naczelnik Paweł Dominikowski, obok jego zastępca Kazimierz Krzyżyński (prawa strona). Wśród pracowników jest i Benon Brzezicha.(fot. archiwum Benona Brzezichy)***Zakłady zmieniały nazwę. Najpierw na PKP Warsztaty Elektrotechniczne w Bydgoszczy, potem przemianowano je na Zarząd Budowlano-Remontowy nr 11. W końcu, jeszcze w latach 50. pojawiły się PKP Kolejowe Zakłady Łączności. I KZŁ, teraz spółka z - zostały do dziś. Parterowy budynek przy Zygmunta Augusta 1 szybko okazał się za ciasny. Nadbudowano więc piętro. W 1955 r. przy pobliskiej ulicy Langiewicza postawiono drewniany barak. Podzieliła go między siebie administracja i produkcja. W połowie l. 60 zakończono drugą rozbudowę warsztatów przy Zygmunta Augusta 1-3. A w roku 1956 firma wybudowała zakładowe mieszkania przy ul. Naruszewicza. To wszystko pan Benon doskonale pamięta. W 1948 roku zdał egzamin czeladniczy, wieczorowo uczył się w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym przy ul. Świerczewskiego (dziś Świętej Trójcy). Na początku lat. 50. ukończył kurs dla kadry kierowniczej i aż do emerytury, do połowy 1990 roku, był głównym mechanikiem w zakładach. Odpowiadał za ich też: Pociąg Bydgoszcz - Toruń wolniej niż przed wojnąIreneusz Glazik w tym roku obchodzi 50-lecie pracy w KZŁ. Stoi przy nowoczesnym automacie biletowym, produkowanym przez firmę. Jolanta ZielaznaTernion, czyli szafa biletowa i automat biletowy z 1975 roku - dzieło konstruktorów KZŁ. Dziś oba urządzenia stoją w Izbie Tradycji Bydgoskich Dróg Żelaznych na dworcu PKP Bydgoszcz Główna.(fot. Jolanta Zielazna / collage Jerzy Zieliński)***Czasy największego rozkwitu KZŁ doskonale pamięta Ireneusz Glazik, który przepracował tu pół wieku. Zaczynał w 1962 roku, jako uczeń szkoły przyzakładowej. Zdobywał fach telemontera łączeniowego. Już wtedy ta szkoła cieszyła się dużą popularnością, było kilku chętnych na jedno miejsce. Po zawodówce było technikum kolejowe i praca do obecnej chwili. Ireneusz Glazik obronił się w okresie restrukturyzacji, które były przeprowadzone w latach 90. ubiegłego wieku. - Produkowaliśmy wtedy tylko na potrzeby kolei - wspomina. - Na przykład centralki dyspozytorskie, centralki telegraficzne kolejowe, systemy informacji dla podróżnych. Potocznie mówiono, że to informacja "klapkowa". Na peronach tablice informujące o pociągu (kierunek, godzina odjazdu, przyjazdu) składały się z tzw. klapek, czyli paneli. Na wielu stacjach działają do dziś. - To nasza stara produkcja - mówi Ireneusz Glazik. - Zdecydowana większość dworców PKP w Polsce pracowała na naszych urządzeniach. Należy powiedzieć: pracuje, bo te urządzenia ciągle są powszechne. Zakłady starały się wytwarzać cały produkt od A do Z. Do tego stopnia, że była tam nawet stolarnia, w której powstawały terniony - drewniane szafy biletowe. Bilety były z brązowego kartonu, z dziurką pośrodku. Dziś to zabytek.***Kiedy do pracy przyszedł Glazik, dyrektorem firmy był Stanisław Skwieciński. Wkrótce potem zastąpił go inż. Zbigniew Jeliński. Absolwent Politechniki Gdańskiej dostał u nas nakaz pracy w 1954 roku, a 1 maja 1965 został dyrektorem naczelnym. Szefował zakładom do końca 1991 roku. To właśnie on był głównym inicjatorem rozbudowy KZŁ w l. 70-tych, a właściwie budowy nowoczesnej firmy przy ul. Ludwikowo 1. Bo przy Zygmunta Augusta było za ciasno, nie było miejsca na niezbędne nowe wydziały. No i pomieszczenia nie spełniały już wymogów bhp i przeciwpożarowych. Dyrektor pieczołowicie przechowuje bydgoskie i branżowe gazety z września 1970 roku, gdy Kolejowe Zakłady Łączności świętowały swoje 50-lecie. Ich początek liczono wówczas od 1920 roku. Wtedy firma chwaliła się nowoczesnym urządzeniem selektorowym. Zapewniało ono natychmiastowa łączność dyspozytora z dyżurnymi (wszystkimi naraz lub każdym z osobna, na kilkusetkilometrowym szlaku).Ireneusz Glazik w tym roku obchodzi 50-lecie pracy w KZŁ. Stoi przy nowoczesnym automacie biletowym, produkowanym przez firmę.(fot. Jolanta Zielazna)***Dwa lata później gazety pisały o automacie do sprzedaży biletów, który nie dawał się oszukać blaszkom, guzikom itp. Też był dziełem konstruktorów KZŁ. Firmie bardzo brakowało dokumentacji technicznej i technologicznej. Inż. Jeliński jeszcze swemu poprzednikowi na dyrektorskim stanowisku wiercił dziurę w brzuchu, by utworzyć dział konstrukcyjno-technologiczny. Pracował w nimi Roman Träger. - To był szalenie zdolny konstruktor- wspomina inż. Jeliński. - Jego zadaniem było opracowywanie dokumentacji i założeń do prototypów. Roman Träger, w czasie wojny wcielony do Wehrmachtu, przyczynił się do rozpracowania przez wywiad AK tajnej bazy pocisków V1 i V2 w Peenemunde. W rezultacie baza została zbombardowana przez siły RAF. ***Budowa przy ul. Ludwikowo 1 rozpoczęła się w 1974 roku; wtedy zaczęto wycinać las. Trwała wiele lat. Nie przebiegała bez problemów. Pod nowy adres firma ostatecznie przeniosła się w 1982 roku. Nowoczesne, bogato wyposażone zakłady, innowacyjne technologie, tylko czasy już szły kiepskie. Był czas, że w zakładach pracowało ponad 600 osób. Dziś - niespełna połowie lat 90. konieczna była restrukturyzacja. W 1996 roku zakłady stały się spółką z o. o, prezesem jest inż. Andrzej Mrówczyński. Zatrudniają niespełna 100 osób i odnalazły na rynku. - Pierwszy krok to było oderwanie się od starego poziomu produkcji - mówi prezes. - Wszyscy chcieli urządzenia cyfrowe, elektroniczne. Od dawna nie produkują wyłącznie dla kolei. - Ze starych KZŁ nie oddaliśmy żadnego fragmentu rynku, a jeszcze zdobyliśmy nowe - mówi inż. Piotr Kufel, członek zarządu. Parkomaty i system informacji parkingowej, automaty do sprzedaży biletów, konduktorskie znakowniki (zastąpiły "szczypce"), informacja dla pasażerów w komunikacji miejskiej - to ciągle tylko wycinek dzisiejszej produkcji. Cały system informacji wizualnej na bydgoskim lotnisku powstał w KZŁ. - Największe tablice kolejowe przed EURO 2012 na dworcach Wrocławia, Krakowa, Poznania, Gdyni Warszawy też powstały u nas - podkreśla Krzysztof Wysocki. W ostatnich latach zakłady zdobyły wiele nagród i Dla mnie praca w KZŁ to była największa satysfakcja w życiu - mówi dziś Benon Brzezicha. - Kochałem tę pracę, to był mój drugi dom, czasu się nie liczyło. Do dziś jestem zakładami z BydgoszczyCzytaj e-wydanie »Oferty pracy z Twojego regionuPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera
Polski aktor Antek Królikowski został zatrzymany przez policję. 34-latek świętował własne urodziny i w czasie imprezy został skontrolowany przez funkcjonariuszy. Antoni K. zatrzymany przez
Kolejowe podróże Ewy Kopacz przysparzają jej coraz więcej przygód. Nie dość, że utknęła ostatnio w szczerym polu, bo pociąg stanął z powodu burzy, to jeszcze kilka wagonów dalej siedział Antoni Macierewicz! Tylko, że pani poseł podróżowała druga klasą, a poseł PiS jechał w pierwszej. I to wystarczyło, żeby rozpętało się polityczne zamieszanie! Poszło oczywiście o pieniądze! Rzecznik rządu i wierny towarzysz pani premier w kampanijnych podróżach, Cezary Tomczyk, jak tylko dowiedział się, że w jednym pociągu z jego szefową podróżuje Antoni Macierewicz, nie omieszkał wypomnieć posłowi PiS, gdzie siedzi. Podczas gdy pani premier i cała jej świta przemierzają Polskę w drugiej klasie, przedstawiciel partii Kaczyńskiego jechał jak VIP w wagonie pierwszej klasy. Mało tego! Tomczyk z nieskrywaną złośliwością wytropił też, że Macierewicz nawet nie skorzystał z kolejowego WARS-u! i Autor: Newsflare/Tarbouriech Roseline via AP Polityczne zamieszanie o ceny biletów może miałoby uzasadnienie w przedwyborczej walce, gdyby nie fakt, że posłowie i tak podróżują za darmo! Zgodnie z prawem, przysługują im darmowe bilety na przejazdy, a do Warszawy wszyscy muszą jechać w pierwszej klasie. Internauci od razu wypomnieli Tomczykowi, że w takim razie i na tańszym wagonie Ewy Kopacz budżet i tak nie zaoszczędzi. Przy okazji sporu o kolejowe podróże wywołała się dyskusja na Twitterze, z której wynika przynajmniej jeden pożyteczny wniosek - flaczki z WARSu są na pewno pierwsza klasa!
Z informacji olejowych Antek dowiedział się , że: Pociąg pospieszny z Katowic przez Rzeszów odjeżdża o godz. 14:50. Do Rzeszowa przyjeżdża o godz. 18:50. Z Katowic do Rzeszowa jest 236 km. W Rzeszowie pociąg stoi 13 min. Do Przemyśla przyjeżdża o godz.20:31 Korzystając z tych informacji , uzupełnij zdania.
Antek truciciel wzbudzał zaufanie siedzących w przedziale pasażerów. Łatwo nawiązywał rozmowę, był sympatyczny i uprzejmy. Wypatrywał dogodnego momentu, by niepostrzeżenie wlać do napoju silny środek nasenny. Najczęściej działał w nocnych pociągach, choć nie gardził także innymi miejscami. Kolejne wyroki sądowe i pobyty w więzieniu nie wpłynęły na zmianę jego postępowania. Wtorek, 23 czerwca 1992 roku, godzina Rześki, acz ciepły poranek. Na szczeciński dworzec kolejowy wjeżdża pociąg pospieszny relacji Przemyśl-Szczecin. To jedna z najdłuższych tras w kraju. Niektórzy podróżni mają za sobą szesnastogodzinną podróż z drugiego krańca Polski. Objuczeni bagażami opuszczają wagony i kierują się w stronę wyjścia do miasta. Kilka minut później do kilkunastu wagonów stojących przy peronie numer dwa wsiadło trzech manewrowych. Jeden z nich w środku składu, w wagonie drugiej klasy, znalazł dwóch mężczyzn w nienaturalnej pozycji. Pierwszy z nich siedział przy oknie z głową opuszczoną ku siedzeniu i chrapał, a właściwie charczał przez nos. Drugi leżał na podłodze między siedzeniami. – Znowu dwóch facetów się upiło i trzeba będzie ich obudzić – pomyślał w pierwszym momencie kolejarz. – Całe szczęcie, że chociaż nie zanieczyścili przedziału, bo musiałbym po nich sprzątać. Chwilę później próbował obydwu obudzić. Najpierw delikatnie puknął jednego i drugiego w ramię, później coraz mocniej szarpał ich za rękę. Nie reagowali. Obaj sprawiali wrażenie już nie tylko mocno zaspanych, a raczej nieprzytomnych. Manewrowy, nie mogąc dać sobie rady, porozumiał się przez radiotelefon z dyżurnym ruchu. – W składzie z Przemyśla jest dwóch mężczyzn – zameldował swoim przełożonym. – Nie mogę ich dobudzić, chyba bardzo mocno popili. Kim jest denat? Po kilku minutach w przedziale pojawia się umundurowany funkcjonariusz policji z komisariatu kolejowego Szczecin Główny. Ale i jemu nie udało się obudzić dwóch podróżnych. Nachylił się nad jednym i drugim, ale nie wyczuł od nich charakterystycznego zapachu alkoholu. Był trochę zdezorientowany tą sytuacją. Czyżby czymś się zatruli? Sprawdził tętno u obu mężczyzn, ale tylko u jednego dało się wyczuć słaby puls. Wezwany lekarz mógł tylko potwierdzić zgon jednego z nich. Drugi – na sygnale – został przewieziony karetką reanimacyjną do szpitala przy ulicy Arkońskiej, gdzie natychmiast umieszczono go na oddziale intensywnej opieki medycznej. Lekarze nie byli w stanie określić przyczyny zgonu pierwszego z mężczyzn. Ponieważ policja i prokurator podejrzewali popełnienie przestępstwa, wagon, w którym ich znaleziono został wyłączony ze składu i poddany dokładnym oględzinom. Nie znaleziono jednak nic, co rzuciłoby więcej światła na wydarzenia, które rozegrały się na trasie Przemyśl-Szczecin. Zmarłym okazał się Roman K. – 33-letni mieszkaniec Dolnego Śląska. Jak wynikało ze wstępnej analizy lekarskiej, zgon nastąpił najprawdopodobniej na 5-6 godzin przed ujawnieniem zwłok. Denat nie miał na ciele żadnych obrażeń, zaś sekcja zwłok nie pozwoliła na określenie bezpośredniej przyczyny śmierci. Być może był nią atak serca, być może zatrucie, być może jeszcze coś innego. Odpowiedzi na te pytania mogły dostarczyć dopiero badania histopatologiczne. Dla nas to prosta sprawa Początkowo szczecińska policja była przekonana, że to nieszczęśliwy wypadek, spowodowany konsumpcją nielegalnego alkoholu. Rzecznik prasowy policji, relacjonując dziennikarzom wydarzenia z ostatniej doby stwierdził: Nie wydarzyło się nic ciekawego, oprócz trupa w pociągu. Dla nas to prosta sprawa: najprawdopodobniej denat uraczył się jakimś trefnym alkoholem. Jednym z pierwszych kroków w tamtym śledztwie było przesłuchanie załogi pociągu, która jeszcze tego samego dnia wracała do Przemyśla. Zeznania składane przez kierownika pociągu i konduktorów nie wniosły żadnych nowych szczegółów. Bilety po raz ostatni sprawdzali przed Poznaniem i wtedy jeszcze niczego nie zauważyli. Najprawdopodobniej zatem obaj mężczyźni usnęli już po minięciu stolicy Wielkopolski. Pozostawało jedynie oczekiwanie na zeznania mężczyzny, który w stanie ciężkim został przewieziony do szczecińskiego szpitala. Lekarze początkowo określali jego stan jako średnio-ciężki (nie potrafili początkowo postawić diagnozy co dolega choremu, stąd może ta asekuracja), lecz na ich szczęście po dwóch dniach jedyny świadek tajemniczych wydarzeń mógł składać pierwsze zeznania. Tyle tylko… że początkowo role odwróciły się i to on zaczął wypytywać: dlaczego jest w szpitali? Co mu dolega? – W gruncie rzeczy to my też niewiele wiemy – wyjaśniali policjanci. – Jechał pan pociągiem z Przemyśla i zatruł się pan alkoholem zmieszanym z nieznaną nam substancją. Nie ustaliliśmy dokładnie jej składu, ale na pewno jest bardzo groźna dla zdrowia i życia i naprawdę to cud, że udało się pana uratować. Trudne pytania Policjanci zaczęli zadawać kolejne pytania… Co pamięta pan z wydarzeń tamtej nocy w pociągu? Kim pan jest? Czy ten drugi pasażer w pociągu to pana kolega? – Mieszkam pod Opolem, z zawodu jestem zaopatrzeniowcem w jednym z tamtejszych zakładów produkcyjnych. Trzy dni temu pobrałem w zakładzie kilkanaście milionów złotych (wartość przed denominacją), bo jechałem w delegację do Szczecina na targi branżowe, gdzie miałem dokonać niezbędnych zakupów na potrzeby mojej firmy. Na dworzec w Opolu przyjechałem późnym wieczorem swoim samochodem, który zaparkowałem na pobliskim parkingu. Jeszcze na dworcu poznałem mężczyznę z teczką w ręku, który, jak się od słowa do słowa okazało – czekał na ten sam pociąg co i ja. Z jego dalszej relacji wynikało, że obaj mężczyźni wsiedli do pociągu jadącego w kierunku Szczecina, razem też szukali pustego przedziału. Zanim pociąg ruszył ze stacji dosiadł się do nich trzeci mężczyzna i zaczęli ze sobą rozmawiać, jak to nieznajomi w podróży: o polityce, marnych zarobkach, problemach dnia codziennego. Wiele o tym ostatnim mógł powiedzieć szczególnie trzeci z mężczyzn. Przedstawił im się jako Antoni, powiedział, że jest ajentem jednego z wrocławskich hoteli. On też w pewnym momencie sięgnął do stojącej na półce podręcznej torby, wyciągnął z niej pół litra wódki i półtoralitrową butelkę z sokiem pomarańczowym, do połowy wypełniony napojem. – To co, panowie, napijemy się – zaproponował |Antek truciciel Obaj mężczyźni ochoczo skorzystali z okazji. Najpierw wypili po sto gram wódki nalanej do plastikowych kubeczków, którą zaraz popili sokiem pomarańczowym. Jedynie fundator nie skorzystał z popitki. – Wiecie, nie lubię mieszać wódki z czymś innym – tłumaczył się, chociaż tamci o nic go nie pytali. – Po kilkunastu minutach poczułem, jak nagle ogarnia mnie senność – relacjonował dalej wydarzenia z pociągu Roman K. oficerom szczecińskiej policji. – Zaskoczyło mnie, że sok pomarańczowy, którym poczęstował nas Antoni, był jakoś dziwnie gorzki, ale nie podejmowałem tego tematu. Czułem jak z minuty na minutę chce mi się coraz bardziej spać. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, były zarysy zakładów Cegielskiego, kiedy dojeżdżaliśmy do dworca w Poznaniu. Później zapadłem w sen i obudziłem się dopiero na sali reanimacyjnej szczecińskiego szpitala. Ten Antoni musiał chyba dosypać coś do alkoholu albo do soku. Zabrał mi wszystko: dokumenty, bagaże, pieniądze. A niech go… – Czy potrafiłby pan opisać jego wygląd? – Tylko tak ogólnie, Był na pewno po czterdziestce, średniego wzrostu, średnia budowa ciała. Na prawym policzku miał jakąś narośl, chyba dosyć charakterystyczną, bo kiedy weszliśmy do przedziału od razu zaproponował zgaszenie światła, a później zakrywał ją dłonią. Ubrany był jak wielu mężczyzn u nas: niebieskie dżinsowe spodnie, czarna skórzana kurtka i jakaś kolorowa koszula. To wszystko, co udało mi się zapamiętać Antek truciciel: To bardzo groźny przestępca Z zeznań składanych przez Romana K. i pierwszych ustaleń śledztwa wynikało, że w pociągu pojawił się bardzo groźny przestępca. Częstował współpasażerów trucizną, a następnie zabierał im bagaże. Było to wprawdzie pierwsze takie zdarzenie w Szczecińskiem, ale uzasadnione były obawy, że nie ostatnie… Truciciel z pociągu – „Antek” – bo tak nazywali go prowadzący śledztwo funkcjonariusze z Wydziału Operacyjno – Rozpoznawczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie – dał znowu o sobie znać już po trzech dniach… Kolejny denat z pociągu Dla Mirosława H., trudniącego się zabronioną obnośną sprzedażą piwa, 26 czerwca 1992 roku zaczął się wyjątkowo pechowo. I to bynajmniej nie z powodu konfrontacji ze stróżami prawa, którzy już kilka razy w przeszłości zatrzymali go na niezgodnej z prawem działalności. Kilka minut po siódmej rano wsiadł do pociągu na stacji Szczecin-Dąbie z kilkunastoma butelkami browaru. Przechodził właśnie przez kolejne wagony krzycząc „piwo, jasne piwo”, kiedy w jednym z przedziałów zastał dziwny widok. Jeden z pasażerów leżał na podłodze w kałuży krwi, drugi siedział bezwładnie oparty o róg przedziału. Próbował ich obudzić, ale próby te nie na wiele się zdały. Na wszelki wypadek powiadomił obsługę pociągu i tym razem, już w towarzystwie konduktora, zaczęli się razem zastanawiać, co dalej robić… Jeden z mężczyzn nie dawał żadnych oznak życia, drugi wprawdzie oddychał, ale nie sposób było nawiązać z nim żadnego kontaktu. Kiedy tylko dojechali do dworca Szczecin Główny natychmiast powiadomili dyżurnego ruchu o całej sytuacji… – Siedziałem rano w swoim gabinecie – wspomina jeden ze szczecińskich policjantów – kiedy zadzwonił komendant komisariatu kolejowego z informacją o dwóch pasażerach pociągu Brześć-Szczecin, których nie udało się dobudzić. Już go miałem ochotę objechać za głupie dowcipy, kiedy on przerwał mi w pół słowa, że to nie są żadne żarty i mówi jak najzupełniej poważnie. Dopiero co przecież odprowadziliśmy Romana K. na dworzec w drogę powrotną do domu, a tu – wiele na to wskazywało – mieliśmy kolejną ofiarę „”Antka-Truciciela”. Kolejny denat Krzysztof C., 40-letni mieszkaniec Kutna, już nie żył. Drugi pasażer, mieszkaniec dalekiej Kirgizji, był nieprzytomny i lekarze początkowo nie dawali mu zbyt wielu szans na przeżycie. Na szczęście dzięki ich determinacji udało się go uratować, zaś dwa dni później Kirgiz mógł składać pierwsze zeznania. Nie pamiętał dokładnie gdzie, ale na pewno było to już za Kutnem, bo tam wsiadł zmarły mężczyzna, do przedziału wszedł trzeci mężczyzna. Najpierw poprosił o zgaszenie światła, później zaczęli rozmowę. Trochę po polsku, trochę po rosyjsku i jakoś się dogadali. Później wydarzenia potoczyły się niemal jak w przypadku pierwszego kolejowego denata: wódka, sok pomarańczowy i bardzo szybki sen, w który zapadł Kirgiz. Obudził się dopiero w szczecińskim szpitalu. Zginęły bagaże, dokumenty, pieniądze. Cała Polska szuka bandyty Wiele wskazywało na to, że to również były ofiary bandyty, o którym policjanci mówili „Antek-truciciel”. Portret pamięciowy, sporządzony na podstawie zeznań Kirgiza pasował jak ulał do zeznań składanych kilkadziesiąt godzin wcześniej przez Romana J. I w jednym i w drugim przypadku, z opowieści poszkodowanych wyłaniał się obraz mężczyzny po czterdziestce, średniego wzrostu, nie wyróżniającego się żadnym ekstrawaganckim ubraniem, z charakterystyczną ciemną naroślą na prawym policzku. Wiadomość o tajemniczym trucicielu, grasującym w pociągach i uśmiercającym swoje ofiary, szybko przedostała się do opinii publicznej. Policja nie próbowała zresztą nic ukrywać, a wręcz przeciwnie – dla bezpieczeństwa podróżnych zawiadomiono prasę, radio i telewizję. Za pośrednictwem mediów zaapelowano do podróżnych o nieprzyjmowanie poczęstunków od obcych osób. Antek Truciciel działa w całej Polsce? Tymczasem do Szczecina zaczęły spływać informacje o podobnych wydarzeniach w innych regionach kraju. Tam również częstowano ofiary napojem z zawartością środków nasennych, po czym okradano je z bagaży. Jednak w tamtych przypadkach dawka trucizny była stosunkowo niewielka i obeszło się bez ofiar. Czyżby tam również grasował „Antek-Truciciel”? – zastanawiali się szczecińscy policjanci. Dzięki zeznaniom Romana K. i mieszkańca Kirgizji sporządzono portret pamięciowy poszukiwanego mężczyzny, podejrzewanego o dwa zabójstwa i dwa usiłowania. Portret ów powielony w setkach egzemplarzy rozdawano kolejarzom, kasjerkom, funkcjonariuszom Służby Ochrony Kolei; zawisł on niemal we wszystkich posterunkach kolejowych policji w Szczecińskiem i ościennych województwach. Jednocześnie drogą operacyjną przystąpiono to typowania konkretnych osób, które mogły być podejrzewane o popełnienie tych przestępstw. Było to o tyle trudne, że „Antek-Truciciel” działał w wyjątkowo wyrafinowany sposób. Z reguły wybierał przedziały, w których jechały dwie osoby. Łatwiej było pozyskać ich zaufanie, bo obecność drugiego pasażera usypiała czujność obu ofiar, które w pewnym momencie sięgały po wódkę i sok, którą częstował ich ten trzeci, poznany zaledwie kilkanaście minut wcześniej mężczyzna. Z rozmów, które przeprowadzał z nimi przestępca dokładnie orientował się dokąd jadą, na ile cenny jest ich bagaż osobisty. Duża dawka barbituranów, połączonych z alkoholem, którymi częstował swoje ofiary, była śmiertelną mieszanką. Czy jednak kradzież była głównym celem jego działania? Pojawiła się nawet hipoteza (niekiedy podczas śledztwa bierze się pod uwagę nawet najbardziej nieprawdopodobne przypuszczenia) jakoby kolejowym trucicielem kierowała przede wszystkim chęć zabijania z bliżej nieokreślonych powodów. Gdyby tak było, to być może kradzieży dokonywał tylko przy okazji albo dla zmylenia organów ścigania i skierowania śledztwa na niewłaściwy tor. Telefon z Jeleniej Góry W pierwszych dniach lipca 1992 roku do szczecińskiej policji nadeszła informacja z ówczesnej Komendy Wojewódzkiej Policji w Jeleniej Górze, że być może sprawcą zgonów pociągach może być 44-letni Józef B., mieszkaniec województwa częstochowskiego. W przeszłości był on karany za podobne przestępstwa, które na szczęście skończyły się mniej tragicznie, ponadto był bardzo podobny do mężczyzny z listu gończego. Jeleniogórska policja przekazała również do Szczecina uzyskaną drogą operacyjną informację, o aktualnym miejscu pobytu poszukiwanego – było to jedno z mieszkań w centrum Poznania. Józef B. nie stawiał żadnego oporu, kiedy kilkadziesiąt godzin później zatrzymano go kilkaset metrów od dworca PKP Poznań Główny. On oczywiście się do tego nie przyznał, ale najprawdopodobniej wyszukiwał tam swojej kolejnej ofiary. Miał przy sobie 100-gramową buteleczkę z roztworem chemikaliów, o takim samym składzie, jakie znaleziono w ciałach jego ofiar. Tego samego dnia przewieziono go do Szczecina, gdzie decyzją prokuratury został tymczasowo aresztowany pod zarzutem zabójstwa. Uśmiercanie podróżnych nie przyniosło mu wielkich zysków. Okradzionym Polakom zabrał po kilkaset złotych (wartość łupów po denominacji), Kirgizowi zginęła torba z dżinsami, dresem i kosmetykami oraz portfel, w którym miał trzydzieści dolarów. Jestem niewinny! Podejrzany podczas przesłuchania ani razu nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. I choć Mirosław K.. jak i obywatel Kirgizji bez wahania natychmiast wskazali na niego jako sprawcę otrucia, to jednak Józef B. cały czas przekonywał prokuratora, że jest niewinny i padł ofiarą pomówień ze strony nieznanych mu ludzi: – „Nie wiem, dlaczego oni mnie oskarżają, nie potrafię wyjaśnić wyników konfrontacji. To wszystko jest jakieś paranoiczne, jestem niewinny!” Śledztwo w tej sprawie nie było proste bowiem podejrzany konsekwentnie nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów. Tymczasem dzięki publikacjom prasowym do komisariatów policji zaczęły się zgłaszać kolejne ofiary „Antka-Truciciela”. Udowodniono mu 26 zdarzeń, w czasie których częstował podróżujące po całej Polsce osoby trującą mieszanka. Zdaniem oskarżyciela, przygotowaną przez Józefa B. miksturę należało traktować jako „niebezpieczne narzędzie”, które mogło spowodować śmierć człowieka. Dla udowodnienia tej tezy przytoczył opinię biegłych, wedle której dwadzieścia cztery ofiary oskarżonego przeżyły tylko dzięki dużej odporności organizmu. Najczęściej działał w nocnych pociągach, choć nie gardził także innymi miejscami. Kolejne wyroki sądowe i pobyty w więzieniu nie wpłynęły na zmianę jego postępowania. Antek truciciel przed sądem Podczas rozprawy przed Sądem Okręgowym w Poznaniu Józef B. częściowo przyznał się do winy. – Moim zamiarem było jedynie okradanie podróżnych, nigdy nie miałem zamiaru nikogo uśmiercić – zapewniał poznańską Temidę i poprosił w ostatnim słowie o łagodny wymiar kary. Potwierdzeniem były ustalenia śledczych, z których wynikało, że kiedy dowiedział się o pierwszych śmiertelnych ofiarach swojej działalności, w aptece, w której kupował specyfiki, poprosił o coś łagodniejszego w działaniu! Również jego obrońca przekonywał sąd, że Józef B. nie zamierzał nikogo zabijać i prosił o łagodny wymiar kary dla swego klienta. Ponieważ prokuratorowi nie udało się udowodnić zamiaru zabójstwa, ostatecznie jego działanie zakwalifikowano jako wywoływanie choroby, skutkującej bezpośrednim zagrożeniem życia. W listopadzie 1996 roku poznańska Temida skazała go na 15 lat więzienia, 10 lat pozbawienia praw publicznych oraz 10 tysięcy złotych grzywny. Wymierzoną karę pozbawienia wolności odsiedział niemal w całości. Podczas pobytu w więzieniu nie sprawował się najlepiej, w efekcie czego nie było podstaw do warunkowego zwolnienia z więzienia po odsiedzeniu 2/3 wymierzonej mu kary. Ostatecznie wyszedł na wolność w listopadzie 2006 roku, na kilka miesięcy przed końcem kary… Antek truciciel: Takiej propozycji się nie odmawia W połowie kwietnia 2008 roku częstochowska policja otrzymała w odstępie dwóch dni zgłoszenia od dwójki mężczyzn, którzy zostali obrabowani przez nieznanego mężczyznę. I w jednym, i w drugim przypadku okoliczności zdarzenia były do siebie bliźniaczo podobne. Ofiary poznały przestępcę w jednym z przydworcowych pubów. Nieznajomy – na oko mężczyzna po sześćdziesiątce – po dłuższej pogawędce przy kufelku piwa, zaproponował coś mocniejszego do konsumpcji. Obu panom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i ochoczo skorzystali z nadarzającej się okazji darmowej wypitki. Jej efekty okazały się opłakane w skutkach. Pierwszy z poszkodowanych zasnął po przejściu kilkuset metrów na ławce w centrum miasta. Elegancko wyglądający mężczyzna w takim stanie na ulicznej ławce to trochę dziwny widok. Jeszcze dziwniejsze było to, że kilku przechodniom, którzy chcieli zapytać go o samopoczucie, nie udało się go obudzić. Podejrzewając, że mają do czynienia z poważniejszą chorobą, natychmiast powiadomili pogotowie i być może tylko to uratowało mu życie. Antek truciciel i policyjne skojarzenia Łupem rabusia w tym przypadku padło niespełna 350 złotych. Drugi z pokrzywdzonych niespodziewanie zasłabł w sklepie, w którym chciał kupić coś zimnego do picia. W tym przypadku wystarczyła pomoc lekarza na miejscu. Wprawdzie obyło się bez pobytu w szpitalu, jednak tym razem łupem rabusia padł portfel, w którym było kilka tysięcy euro. Dochodzeniowcy szybko skojarzyli sobie oba te zdarzenia z Józefem B., którego działalność pamiętali jeszcze z lat 90. Mało tego, kiedy otrzymali informację, że mężczyzna kilka miesięcy wcześniej – 17 listopada 2006 roku – opuścił zakład karny, nabrali podejrzeń, że powrócił on do dawnej, przestępczej działalności. Pokazali poszkodowanym jego zdjęcie, ci bez chwili zastanowienia wskazali na niego jako na mężczyznę, który poczęstował ich alkoholem. To nie mógł być przypadek! Wiozę lekarstwa dla brata Jak wykazało śledztwo, po wyjściu z więzienia znowu utrzymywał się z kolejowych rabunków. Pierwszą jego ofiarą była Irena K. jadąca samotnie wagonem pierwszej klasy z południa Polski do Warszawy. Poczuła się raźniej kiedy w Częstochowie do przedziału wszedł sympatyczny pan po sześćdziesiątce. Kiedy przedstawił się, że jest bratem słynnego śpiewaka operowego (w rzeczywistości nosił tylko takie same nazwisko) poczuła do niego odrobinę sympatii, nabrała do niego jeszcze większego szacunku, kiedy dowiedziała się, że wiezie choremu bratu drogie lekarstwa. Do stolicy dojechali przed piątą nad ranem… – Pokręcę się jeszcze trochę po dworcu, bo nie chcę od razu do niego jechać, żeby go nie budzić zbyt wcześnie – powiedział do nowo poznanej kobiety kiedy zbliżali się do celu podróży. – To może pojedziesz do mnie do domu, napijesz się herbaty po podróży – zaproponowała Irena K., która odczuwała wobec Józefa B. rodzaj długu wdzięczności, bo mężczyzna obiecał jej kilka darmowych biletów do loży w Teatrze Wielkim na koncerty jego rzekomego brata. Oszustowi nie trzeba było tego powtarzać, przecież na to tylko czekał. Zaproponował taksówkę, którą pojechali do jej mieszkania na Saskiej Kępie. Kiedy poszła na kilka minut do łazienki przemyć twarz i ręce po całonocnej podróży, ukradł jej portfel, w którym było półtora tysiąca złotych i naszyjnik z prawdziwych pereł. Antek-truciciel: modus operandi To był jeden z większych łupów „Antka-truciciela”. Od tamtej pory co kilka dni wsiadał do pociągu i polował na kolejne ofiary. Scenariusz był zawsze ten sam: typowanie ofiary, czekanie na moment kiedy udało się poczęstować delikwenta sokiem zmieszanym ze środkiem nasennym, wreszcie obrabowanie zasypiającej ofiary. Przedstawiał się jako oficer Wojska Polskiego lub policji, niekiedy jako brat znanego artysty, wreszcie jako marynarz wracający do rodzinnego domu po kilkumiesięcznym rejsie. Kiedy udało mu się uspić czujność potencjalnej ofiary, proponował toast „za znajomość i miłe towarzystwo”. Najmniejszy jego łup wyniósł 58 złotych, największy: cenny naszyjnik z pereł. Kradł pieniądze, telefony komórkowe, nesesery i portfele z dokumentami, po czym wysiadał na najbliższej stacji. Jego ofiarą stał się nawet oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, podróżujący nocnym pociągiem… Antek Truciciel – Wyroki Temidy Akt oskarżenia zarzucał Józefowi B. kradzieże, oszustwa, paserstwo, a także siedem rozbojów, spośród których kilka połączonych było ze spowodowaniem ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Wyrokiem Sądu Okręgowego w Częstochowie na początku maja 2009 roku, Józef B. skazany został na karę piętnastu lat więzienia. Oskarżony, wyraźnie zirytowany liczną obecnością dziennikarzy podczas ogłaszania wyroku, poprosił by zwolniono go z wysłuchania uzasadnienia: – Jestem niewinny, jestem tu niepotrzebny, po co mam tu przebywać – niemal wołał z ławy oskarżonych. – Przecież i tak dostanę uzasadnienie na piśmie. Niech cała Polska się dowie, jak się prowadzi w naszym kraju sprawy, jak prokurator nie pozwalał mi dojść do słowa, jak się unikało konfrontacji, która potwierdziłaby moją niewinność!” Zasądzony wyrok to maksymalna kara za przestępstwa, jakich ponownie dopuścił się Józef B. Częstochowska Temida nie znalazła dla niego żadnych okoliczności łagodzących: – Oskarżony jest sprawcą wyjątkowo niepoprawnym – stwierdził sędzia w uzasadnieniu wyroku skazującego. – Od 1973 roku kiedy zapadł przeciwko niemu pierwszy wyrok, tych skazań miał wiele, a jednak nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. W jego przypadku proces resocjalizacyjny nie przyniósł żadnego skutku. Jerzy Gajewski Imiona, pierwsze litery nazwisk i niektóre szczegóły zostały zmienione. Więcej ciekawych i intrygujących tematów kryminalnych znajdziesz w miesięczniku „Detektyw” i kwartalniku „Detektyw Wydanie Specjalne”. Zapraszamy do naszego esklepu TUTAJ Fot.
VAVW91. 29 444 138 56 308 419 490 148 288

z informacji kolejowej antek dowiedział się że